Słowo

,,Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.

Podczas każdej eucharystii wypowiadamy to zdanie wierząc, że Pan Bóg oczyści nas mocą swojego Słowa. Jakby to miało się stać? Czy wystarczy posłuchać Słowa Bożego z Ewangelii by już poczuć się godnym przyjęcia Jezusa do swego serca? Chyba nie bardzo…

Czymże jest Słowo Boże? Przecież to nie same literki z Pisma Świętego.  Jak przekazuje święty Jan: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1, 1). Słowo Boga jest Nim samym. Zatem Pan Bóg przemawia do nas przez samego Siebie, czyli przez świat, który stworzył. Pan Bóg pragnie przemawiać do nas każdego dnia, gdy się budzimy i otwieramy oczy na nowy początek. Daje nam życie i chce byśmy coś sensownego z tym darem zrobili. Czasami są to rzeczy wspaniałe, zachwycające, czasem jednak ból i cierpienie. Czy umiemy odczytywać z tych wszystkich zdarzeń Jego Słowo? Czy widzimy w tym Bożą Opatrzność, czy rozumiemy jak ona działa?

Pan Bóg daje nam bliskich i ludzi, których mijamy codziennie w drodze i przy wypełnianiu naszych obowiązków oraz zadań. Czy umiemy ich znosić, czy ich rozumiemy, czy potrafimy kochać, tak jak kocha nas sam miłosierny Bóg? Dla Boga nikt nie jest obojętny. A dla nas?

Prosimy Cię Panie: powiedz tylko słowo… A Pan Bóg przemawia do nas nieustannie. Wrażliwość naszej duszy pozwala dostrzec te Słowa w otaczającej nas rzeczywistości. Przyjmując je w darze przynosimy ukojenie naszej duszy. Ukojenie, czyli zbawienie.

Zaszufladkowano do kategorii Msza święta, Pan Bóg | Dodaj komentarz

Pamięci Przemka

,,Matka rzekła do Niego: ,,Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Lecz On im odpowiedział: ,,Czemuście mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Czytanie liturgiczne z dnia 18 września 2023 r. – Łk 2, 41-52).

W poniedziałkowe popołudnie mój przyjaciel Przemek postanowił wypisać się z życia na tym świecie. Szukał uspokojenia i wyciszenia. Wierzę, że znalazł je po drugiej stronie.

Z Przemkiem znaliśmy się od 34 lat, od czasów liceum. Wiele przeszliśmy razem, łączyło nas tak wiele pięknych wspomnień i choć nie we wszystkim się czasami zgadzaliśmy, to nigdy żaden z nas nie zdradził drugiego. Nigdy nic nas nie poróżniło. Tak jak w prawdziwej przyjaźni ufaliśmy sobie bezgranicznie, byliśmy szczerzy i prawdziwi. Być może, jedynym grzechem był deficyt czasu. Nie zawsze mieliśmy go tyle, by móc się częściej widywać. Tego jednego żałuję.

Mój przyjaciel Przemek był tą osobą z którą mogłem dzielić się wszystkimi sprawami: i radościami życia i kłopotami i trudami. Był pierwszy do którego dzwoniłem, by powiedzieć, że zaręczyłem się z Justyną, moją późniejszą żoną. Do niego pierwszego wysłałem smsa, że moja pierworodna córka przyszła na świat w tym samym dniu, w którym i on obchodził urodziny. Zawsze pisałem do niego w ważnych dla mnie chwilach, meldując o ukończonym biegu długodystansowym i o zaliczonych wejściach na szczyty bieszczadzkie i o udanych rekolekcjach małżeńskich. Przemek też był szczery i otwarty opowiadając mi o swoim osobistym życiu. Niestety w jego licznych problemach, zmaganiach z chorobą nie zawsze mogłem i umiałem pomóc. Ostatnia rozmowa jaką odbyliśmy przez telefon dotyczyła objawień Matki Bożej w Medziugorie. Opowiadałem mu o mojej niedawnej tam wizycie. Był bardzo zainteresowany i chciał pogłębić wiedzę na temat przekazów maryjnych. ,,Odezwę się do ciebie” –  pożegnał się ze mną, a ja nie przypuszczałem, że będą to jego ostatnie słowa jakie od niego usłyszę.

Dziś pozostała mi jedynie modlitwa i wiara w życie wieczne. Poranna msza święta i komunia, którą ofiarowałem dzisiaj za mojego przyjaciela przyniosła mi duże ukojenie. W momencie przeistoczenia przyszła mi myśl, że w tej o to jednej chwili oboje wpatrujemy się w tego samego Jezusa Chrystusa. Ja patrzę tu z perspektywy kaplicy, a on po drugiej stronie, już z perspektywy wieczności. W tej jednej chwili znów się spotykamy, a łączy nas najświętsza ofiara Jezusa.

,,Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twego Syna, ofiarujemy Tobie, Boże Chleb życia i Kielich zbawienia i dziękujemy, że nas wybrałeś, abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli. Pokornie błagamy aby Duch Święty zjednoczył nas wszystkich przyjmujących Ciało i Krew Chrystusa”.

Oby Duch Święty sprawił, że znów z Przemkiem staniemy obok siebie.

Zaszufladkowano do kategorii modlitwa, przyjaźń | Dodaj komentarz

Zapas oliwy

W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was» (Mt 25, 1-13).

Mocno zastanowiły mnie te słowa z Ewangelii. Oblubieniec mówi do swoich nierozsądnych, a mówiąc wręcz kolokwialnie, głupich panien: ,,nie znam was”. Mówi tak szorstko, tylko dlatego, że nie miały ze sobą zapasu oliwy i pogubiły się. Ostre słowa wobec umiłowanego, choć pogubionego stworzenia. Czyż Bóg nie posłał swego Syna aby zbawił każdego człowieka, aby swoją ofiarą zmył nasze grzechy i przewinienia?

Spojrzałem jednak na tą Ewangelię z mojej, ojcowskiej perspektywy. Czyż nie jest marzeniem każdego rodzica, aby jego dzieci były mądre, roztropne, przewidujące? Oczywiście, w idealnym świecie tak się dzieje. Przekazujemy naszym potomkom najlepsze porady, życiowe mądrości, wskazujemy najprostszą drogę do szczęścia. Chcemy, żeby korzystały z naszych rad i doświadczenia, żeby nie popełniały błędów. Tak jest w idealnym świecie. Tak jest zapewne w Królestwie Bożym. W rzeczywistości dnia codziennego mój nastoletni syn jeździł autobusami na gapę, bo nie chciało mu się odbijać biletów, do czasu aż nie trafił na kontrolę i przeżył wszystkie nieprzyjemności związane z wypisaniem mandatu. Co z tego, że my rodzice wpajaliśmy mu zasady uczciwości i dobrego postępowania. On i tak robił swoje. W idealnym świecie mój syn dbałby o porządek w domu, wyręczał nas w drobnych pracach pomocowych, dobrze by się uczył, myślał o swojej przyszłości i pozostawał w dobrych relacjach z nami, swoją siostrą a przede wszystkim z  Panem Bogiem. W rzeczywistości nasze rodzicielskie rady, prośby i upomnienia traktuje jak zło konieczne. Nieraz mam ochotę powiedzieć mu wprost: ,,nie poznaję cię synu”. A jednak nie oznacza to wcale, że przestałem go kochać, że się go wyrzekam. Po prostu jest mi żal i przykro. Chciałbym, żeby był jak te panny roztropne, bym mógł radować się z nim z jego mądrego i prawego postępowania.

Na szczęście jest jeszcze czas, może ostatnia szansa, żebym to ja po cichu dolewał mu oliwy do lampy, żebym dbał aby ona nie przygasła. Myślę, że Pan Bóg czyni tak samo. Zależy mu na każdym stworzeniu i niejednokrotnie, przez różne sytuacje życiowe przywołuje nas ku sobie.

Chcę być przy moich dzieciach, chcę, póki jeszcze będę mógł dolewać oliwę miłości, dobrego słowa, bliskości, wsparcia, zrozumienia, modlitwy. Nie zamknę przed nimi drzwi mojego serca, nawet jeśli się pogubią.

Zaszufladkowano do kategorii Dzieci, Rodzina, wychowanie | Dodaj komentarz

Być szczęśliwym

Być szczęśliwym

w chwili przebudzenia

dziękując w ciszy Stwórcy

za kolejny przebłysk słońca

na pochmurnym niebie.

Być szczęśliwym

w każdej kropli deszczu

zmywającej drobne przewinienia

niepotrzebne złości.

Być szczęśliwym

przy pełnym stole

w schronieniu ramion

potrafiących ukoić ból

i żałość.

Być szczęśliwym

w szumie wieczornego wiatru

wypatrując bezpiecznej przystani

na zmęczonym oceanie

zwykłych ludzkich trosk.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Dodaj komentarz

Nie ciągnąć na siłę

Kiedy zaczynałem prowadzić bolga dwanaście lat temu byliśmy radosną Czwóreczką: my rodzice i dwójka małych brzdąców. Opisywanie śmiesznych perypetii związanych z dojrzewaniem maluchów przynosiło mi dużo frajdy. Nasze dzieci już niestety nie są radosnymi malcami ciekawymi świata, ale wchodzącymi w dorosłość osobami, którym zaczyna być coraz ciaśniej w naszej Czwóreczce. Szczególnie mocno pokomplikowały się moje relacje z synem. Tak bardzo chciałem wierzyć, że będzie on wierną kopią mnie samego, że będą go fascynowały i pociągały te same rzeczy, że z wielkim bólem zacząłem teraz odkrywać jak bardzo się różnimy. Tracimy przez to kontakt i więzi. Ja się droczę i dąsam, on zamyka się w swoich ścianach. Niestety coraz wyraźniej widzę, że w jego świecie zaczyna brakować miejsca na Pana Boga. To mnie boli bardzo, bardzo mocno. Czuję, jakbym poniósł totalną klęskę na całym froncie. Ale czy to oznacza, że mam zwijać się z moich okopów, wycofać na tyły?

Ostatnio podczas spowiedzi usłyszałem bardzo mądre słowa: jeżeli się chce, żeby roślina ładnie się pięła nie należy ją ciągnąć na siłę w górę, ale delikatnie podlewać. Podobnie jest z wychowaniem dzieci. Pozwólmy im rosnąć, nawet jeśli wyrastają wśród chwastów. Pan Jezus nie kazał wyrywać chwasty, chciał dać szanse pszenicy (Mt 13, 24-43). Może tak ma być, może wciąż potrzeba mojej modlitwy, może to jeszcze nie czas na żniwa.

Patrzę na moje życie z perspektywy prawie pięćdziesięciu lat. Widzę jak wielkie miałem szczęście, że w trudnych czasach dojrzewania i młodzieńczego buntu usłyszałem głos Pana, który mnie wezwał: ,,Przyjdź”. Wstałem wcześnie rano w chłodny zimowy poranek i pojechałem przed szkołą do kościoła na mszę świętą. Stanąłem w progach kaplicy i niczym Samuel odpowiedziałem: ,,Oto jestem”. Tak się zaczęła moja fascynacja eucharystią, moje przywiązanie do Słowa Bożego i pragnienie przebywania blisko Boga. Fascynacja, która się wówczas rozpoczęła trwa nieprzerwanie po dziś dzień. Miałem wielkie szczęście, że usłyszałem ten głos…

Nie każdemu dana jest taka droga. Mój syn nie jest mną i nigdy nie będzie. Ma swoje życie, swoje odkrycia. Nie mogę go ciągnąć na siłę by nauczył się kochać wszystko to, co ja pokochałem. Pozostaje mi modlitwa, niczym kropla, która zasila system korzenny. Może doczekam się kiedyś błogosławionych owoców. Wszystko jednak w rękach Pana. ,,Niech będzie Twoja, a nie moja wola Panie”.

Zaszufladkowano do kategorii Dzieci, modlitwa, Rodzina | Jeden komentarz

Moje majowe

W miesiącu maju Kościół Katolicki tradycyjnie swoją uwagę kieruje ku Matce Bożej. Tak jakby ten okres między Wniebowstąpieniem a Zesłaniem Ducha Świętego był dla nas, uczniów Jezusa czasem modlitewnego czuwania wraz z Jego Matką. Może tak, jak apostołowie powinniśmy właśnie być w tym momencie przy Tej, która najlepiej rozumiała Boże zamysły i plany.

Od dziecka nabożeństwa majowe, czyli Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny kojarzyły mi się z pewnym obowiązkiem połączonym ze zbieraniem podpisów katechetek na obrazkach, żmudnym klęczeniem na posadce kościoła i przeciągłymi zaśpiewami pod dyktat organisty od których robiło mi się sucho w gardle. Z czasem nauczyłem się kochać to niezwykłe nabożeństwo i szukać w nim głębszego znaczenia. Dziś wymawiając każde wezwanie czuję jakby to była moja osobista rozmowa z ukochaną Matką. Wysławiam ją najwspanialszymi przymiotami, ale także określą ją jaką Tą, która jest moją Wspomożycielką, Pocieszycielką, Uzdrowieniem, Ucieczką. Proszę Ją by się za mnie modliła.

Jakże wspaniale jest wychwalać Ciebie, Najwspanialsza z Matek, moja Matko! Wszak Jezus powiedział z krzyża do każdego z nas: ,,Ecce Mater tua”.

Moje majowe w tym roku ma dodatkowy, niezwykły wymiar. Odmawiam litanię codziennie, codziennie w innych okolicznościach, sytuacjach. Czasami na klęczkach po mszy świętej, czasami stojąc na korytarzu w pracy, siedząc na ławce w parku, jadąc samochodem, śpiewając wraz z chórem z YouTuba, modląc się z żoną, na przystanku autobusowym… Niesamowite są te momenty mojego wysławiania i uwielbiania Matki o różnych porach dnia, w różnych okolicznościach. Ta modlitwa nabiera dla mnie nowego znaczenia i jest mi coraz droższa. Rozumiem lepiej jej sens. Trwać wraz z Maryją przy Jezusie oczekując zbawienia.

Zaszufladkowano do kategorii Matka Boża, modlitwa | Dodaj komentarz

Otwarte dłonie

Czasami ciężar zmartwień i kłopotów przytłacza człowieka całkiem do ziemi. Trudno znaleźć jakiekolwiek pocieszenie. Znajomy dominikanin powiedział mi, że powinienem otworzyć dłonie, tak jak na modlitwie ,,Ojcze nasz”. Nie chodzi jednak o to, by wznosić lament do nieba, by błagać o litość… Nasze dłonie rozkładamy by na nich złożyć nasze ciężary. Otworzyć się przed Panem Bogiem, wyłożyć mu nasze troski i zgnębienia. Zanieśmy to co nas boli, to czego się lękamy, z czym sobie nie dajemy rady do Ducha Świętego. Przecież po to został On nam dany, by być naszym Pocieszycielem.

W kościele oo. dominikanów na głównym ołtarzu wyobrażona jest postać Chrystusa, który z rozpostartymi ramionami wychodzi z dwóch kamiennych bloków (tablic). To już nie jest ukrzyżowany Jezus, ale zmartwychwstały Zbawiciel. Spojrzałem dziś podczas porannej eucharystii na tę rzeźbę i wyciągnąłem ku nim moje drżące dłonie, tak jakbym chciał, żeby Jezus mnie pochwycił. I chwycił… Dotknął mego serca i wlał w nie promień swojej łaski.

Mały cud dnia codziennego.

Zaszufladkowano do kategorii Miłosierdzie Boże, Msza święta | Dodaj komentarz

To takie ludzkie

Ostatni tydzień adwentu przenosi nas ze Słowem Bożym do rzeczywistości poprzedzającej narodziny Bożego Syna. Ten opis nieustannie mnie zachwyca i nasuwa kolejne refleksje.

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Wszedłszy do Niej, rzekł: „Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co by miało znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1, 26-34).

Maryja – młoda żydowska dziewczyna doświadcza niezwykłych odwiedzin. Posłaniec przynosi jej wiadomość, którą trudno objąć ludzkim pojęciem i tak po prostu zrozumieć. A Ona zmieszała się i zaczęła rozważać co miałby znaczyć te słowa. Nie przestraszyła się, nie uciekła, nie zatkała sobie uszu. Posłaniec mówi Jej, że zostanie matką, niezwykła matką, bo urodzi Syna Najwyższego. Słysząc te słowa Maryja mogłaby wpaść w panikę, a Ona tymczasem, jak to młoda, dorastająca dziewczyna ma jedno konkretne, tak bardzo naturalne pytanie: kto w takim razie będzie moim mężem?

Anioł Gabriel, żeby uwiarygodnić swoje słowa przekazuję Maryi nowinę, że jej krewna Elżbieta, ta, która uchodziła za bezpłodną, spodziewa się dziecka. ,,Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”.  Maryja nie zważając na trudy podróży wyrusza natychmiast do Elżbiety, żeby pomóc jej w porodzie. W czasach, gdy nie funkcjonowała poczta, wiadomości nie rozchodziły się tak szybko. Wyobrażam sobie zaskoczenie Elżbiety, gdy pojawia się u niej Maryja: ,,a skądże mi to, że Matka mojego Pana, przychodzi do mnie?” (Łk 1, 43).

Dwie kobiety, krewne, przyjaciółki zajęte swoimi ludzkimi sprawami, zmagające się z problemami codzienności. I nagle w ten ich zwyczajny świat wkracza sam Pan Bóg mając wobec nich niezwykłe plany, które odmienią historię ludzkości. Siłą Maryi i Elżbiety było to, że przyjęły najpierw w swoich sercach, a później w sferze woli Boże plany i zamiary. Pogodziły się z tym, co po ludzku wydawać by się mogło niewiarygodne, ponad ich możliwości percepcyjne. Obie, bez skargi, protestu oddały się Bożej woli.

Ten przykład płynący z Ewangelii jest dla mnie zdumiewającym odkrywaniem prawdy, o Bożym Objawieniu, które przychodzi w każdej chwili naszego życia. Tylko, czy my ludzie współcześni potrafimy to dostrzec? A jeśli dostrzeżemy, czy umiemy przyjąć?  Czas adwentu ma nas przygotowywać na to, co po ludzku wydaje się niewiarygodne, na obecność Boga w naszej codzienności. Święta Bożego Narodzenia to czas radości z wiary, że jest to możliwe. Tylko właśnie… Czy nasza radość potrafi przemienić się w maryjny fiat?

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Adwent, Matka Boża, Pan Bóg | Dodaj komentarz

Modlitwa w drodze

Modlitwa różańcowa towarzyszy mi każdego dnia. Stał się czymś tak oczywistym, że nie umiem już bez niej normalnie funkcjonować. Mam taki nawyk, że jak idę gdzieś sam dłuższą trasą to modlę się kolejną dziesiątką różańca w różnych intencjach, które akurat przychodzą mi do głowy. W ten sposób wykorzystuje czas na modlitwę. Dziś rano musiałem na chwilę wyjść z pracy coś załatwić na mieście. Po drodze przechodząc przez przejście podziemne zauważyłem z daleka mojego znajomego. Znamy się z jednej parafii i wiem, że jest on człowiekiem głębokiej wiary. Widziałem, że mój kolega idzie zamyślony i lekko porusza wargami. Wtedy pomyślałem sobie, że i on w tym momencie zapewne modli się w myślach. Może nawet odmawia różaniec. Niesamowite spotkanie. Uścisnęliśmy sobie nawzajem dłonie w geście powitania i każdy z nas odszedł w swoją stronę.

Dwóch modlących się mężczyzn w miejskim tłumie. W całym potoku ludzkich spraw, zagonienia, zmartwień, problemów są tacy, którzy zawierzają to wszystko Bożej Opatrzności. Myślę, że jest nas więcej, że takich osób modlących się w drodze jest całkiem sporo. Tacy ludzie są potrzebni naszemu światu. Gdyby tak można było wznieść się w niebo i zobaczyć z góry te małe wysepki modlitwy. Posłuchać w jakich intencjach się modlą, ile próśb zanoszą…  A tak, jedynie tylko sam Pan Bóg to widzi.

Zaszufladkowano do kategorii modlitwa | Dodaj komentarz

Rodzinna modlitwa

Nasz syn Franciszek jest od kilku dni w szpitalu. Trafił tam ,,z marszu”, dość niespodziewanie. Narzekał na bóle brzucha i od lekarza rodzinnego, przez wizytę na oddziale ratunkowym w końcu trafił do szpitala i został natychmiast skierowany na zabieg operacyjny. Wszystko potoczyło się tak szybko, że Franek doznał zapewne szoku na który w żaden sposób nie był przygotowany. Dla nas to też było duże zaskoczenie. W niedzielę całą rodziną: żona, ja i nasza córka pojechaliśmy odwiedzić naszego piętnastoletniego pacjenta. Franek był w przygnębiającym nastroju. Trudno go było jakoś pocieszyć, a nasze stanie nad nim chyba było dla niego męczące. Wtedy zaproponowałem, żebyśmy się razem wspólnie pomodlili. Tak, jak kiedyś, gdy nasze dzieci były małe nasza wspólna wieczorna modlitwa była czymś normalnym, naszą codziennością. Teraz jednak razem we czwórkę modlimy się sporadycznie, tylko w ważnych chwilach, a taka chwila właśnie nastała. Pomodliliśmy się razem modlitwą Pańską, do Matki Bożej i Anioła Stróża. Chwyciliśmy się za ręce stojąc wokół szpitalnego łóżka. Franek przymknął oczy i modlił się z nami. To był niezwykły moment. W ciszy, która zapanowała po skończonej modlitwie czułem, że w przestrzeni szpitalnego pokoju nie jesteśmy sami. Czułem Bożą obecność. W tej jednej chwili. Potem Justyna i ja udzieliliśmy naszemu synowi rodzicielskiego błogosławieństwa. Widać było na jego twarzy, że się nieco uspokoił. To dobrze. W jedności rodziny jest siła i moc do pokonywania trudności, a modlitwa jednoczy nas jeszcze bardziej.

Zaszufladkowano do kategorii modlitwa, Rodzina | Jeden komentarz