Moje majowe

W miesiącu maju Kościół Katolicki tradycyjnie swoją uwagę kieruje ku Matce Bożej. Tak jakby ten okres między Wniebowstąpieniem a Zesłaniem Ducha Świętego był dla nas, uczniów Jezusa czasem modlitewnego czuwania wraz z Jego Matką. Może tak, jak apostołowie powinniśmy właśnie być w tym momencie przy Tej, która najlepiej rozumiała Boże zamysły i plany.

Od dziecka nabożeństwa majowe, czyli Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny kojarzyły mi się z pewnym obowiązkiem połączonym ze zbieraniem podpisów katechetek na obrazkach, żmudnym klęczeniem na posadce kościoła i przeciągłymi zaśpiewami pod dyktat organisty od których robiło mi się sucho w gardle. Z czasem nauczyłem się kochać to niezwykłe nabożeństwo i szukać w nim głębszego znaczenia. Dziś wymawiając każde wezwanie czuję jakby to była moja osobista rozmowa z ukochaną Matką. Wysławiam ją najwspanialszymi przymiotami, ale także określą ją jaką Tą, która jest moją Wspomożycielką, Pocieszycielką, Uzdrowieniem, Ucieczką. Proszę Ją by się za mnie modliła.

Jakże wspaniale jest wychwalać Ciebie, Najwspanialsza z Matek, moja Matko! Wszak Jezus powiedział z krzyża do każdego z nas: ,,Ecce Mater tua”.

Moje majowe w tym roku ma dodatkowy, niezwykły wymiar. Odmawiam litanię codziennie, codziennie w innych okolicznościach, sytuacjach. Czasami na klęczkach po mszy świętej, czasami stojąc na korytarzu w pracy, siedząc na ławce w parku, jadąc samochodem, śpiewając wraz z chórem z YouTuba, modląc się z żoną, na przystanku autobusowym… Niesamowite są te momenty mojego wysławiania i uwielbiania Matki o różnych porach dnia, w różnych okolicznościach. Ta modlitwa nabiera dla mnie nowego znaczenia i jest mi coraz droższa. Rozumiem lepiej jej sens. Trwać wraz z Maryją przy Jezusie oczekując zbawienia.

Zaszufladkowano do kategorii Matka Boża, modlitwa | Dodaj komentarz

Otwarte dłonie

Czasami ciężar zmartwień i kłopotów przytłacza człowieka całkiem do ziemi. Trudno znaleźć jakiekolwiek pocieszenie. Znajomy dominikanin powiedział mi, że powinienem otworzyć dłonie, tak jak na modlitwie ,,Ojcze nasz”. Nie chodzi jednak o to, by wznosić lament do nieba, by błagać o litość… Nasze dłonie rozkładamy by na nich złożyć nasze ciężary. Otworzyć się przed Panem Bogiem, wyłożyć mu nasze troski i zgnębienia. Zanieśmy to co nas boli, to czego się lękamy, z czym sobie nie dajemy rady do Ducha Świętego. Przecież po to został On nam dany, by być naszym Pocieszycielem.

W kościele oo. dominikanów na głównym ołtarzu wyobrażona jest postać Chrystusa, który z rozpostartymi ramionami wychodzi z dwóch kamiennych bloków (tablic). To już nie jest ukrzyżowany Jezus, ale zmartwychwstały Zbawiciel. Spojrzałem dziś podczas porannej eucharystii na tę rzeźbę i wyciągnąłem ku nim moje drżące dłonie, tak jakbym chciał, żeby Jezus mnie pochwycił. I chwycił… Dotknął mego serca i wlał w nie promień swojej łaski.

Mały cud dnia codziennego.

Zaszufladkowano do kategorii Miłosierdzie Boże, Msza święta | Dodaj komentarz

To takie ludzkie

Ostatni tydzień adwentu przenosi nas ze Słowem Bożym do rzeczywistości poprzedzającej narodziny Bożego Syna. Ten opis nieustannie mnie zachwyca i nasuwa kolejne refleksje.

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Wszedłszy do Niej, rzekł: „Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co by miało znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1, 26-34).

Maryja – młoda żydowska dziewczyna doświadcza niezwykłych odwiedzin. Posłaniec przynosi jej wiadomość, którą trudno objąć ludzkim pojęciem i tak po prostu zrozumieć. A Ona zmieszała się i zaczęła rozważać co miałby znaczyć te słowa. Nie przestraszyła się, nie uciekła, nie zatkała sobie uszu. Posłaniec mówi Jej, że zostanie matką, niezwykła matką, bo urodzi Syna Najwyższego. Słysząc te słowa Maryja mogłaby wpaść w panikę, a Ona tymczasem, jak to młoda, dorastająca dziewczyna ma jedno konkretne, tak bardzo naturalne pytanie: kto w takim razie będzie moim mężem?

Anioł Gabriel, żeby uwiarygodnić swoje słowa przekazuję Maryi nowinę, że jej krewna Elżbieta, ta, która uchodziła za bezpłodną, spodziewa się dziecka. ,,Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”.  Maryja nie zważając na trudy podróży wyrusza natychmiast do Elżbiety, żeby pomóc jej w porodzie. W czasach, gdy nie funkcjonowała poczta, wiadomości nie rozchodziły się tak szybko. Wyobrażam sobie zaskoczenie Elżbiety, gdy pojawia się u niej Maryja: ,,a skądże mi to, że Matka mojego Pana, przychodzi do mnie?” (Łk 1, 43).

Dwie kobiety, krewne, przyjaciółki zajęte swoimi ludzkimi sprawami, zmagające się z problemami codzienności. I nagle w ten ich zwyczajny świat wkracza sam Pan Bóg mając wobec nich niezwykłe plany, które odmienią historię ludzkości. Siłą Maryi i Elżbiety było to, że przyjęły najpierw w swoich sercach, a później w sferze woli Boże plany i zamiary. Pogodziły się z tym, co po ludzku wydawać by się mogło niewiarygodne, ponad ich możliwości percepcyjne. Obie, bez skargi, protestu oddały się Bożej woli.

Ten przykład płynący z Ewangelii jest dla mnie zdumiewającym odkrywaniem prawdy, o Bożym Objawieniu, które przychodzi w każdej chwili naszego życia. Tylko, czy my ludzie współcześni potrafimy to dostrzec? A jeśli dostrzeżemy, czy umiemy przyjąć?  Czas adwentu ma nas przygotowywać na to, co po ludzku wydaje się niewiarygodne, na obecność Boga w naszej codzienności. Święta Bożego Narodzenia to czas radości z wiary, że jest to możliwe. Tylko właśnie… Czy nasza radość potrafi przemienić się w maryjny fiat?

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Adwent, Matka Boża, Pan Bóg | Dodaj komentarz

Modlitwa w drodze

Modlitwa różańcowa towarzyszy mi każdego dnia. Stał się czymś tak oczywistym, że nie umiem już bez niej normalnie funkcjonować. Mam taki nawyk, że jak idę gdzieś sam dłuższą trasą to modlę się kolejną dziesiątką różańca w różnych intencjach, które akurat przychodzą mi do głowy. W ten sposób wykorzystuje czas na modlitwę. Dziś rano musiałem na chwilę wyjść z pracy coś załatwić na mieście. Po drodze przechodząc przez przejście podziemne zauważyłem z daleka mojego znajomego. Znamy się z jednej parafii i wiem, że jest on człowiekiem głębokiej wiary. Widziałem, że mój kolega idzie zamyślony i lekko porusza wargami. Wtedy pomyślałem sobie, że i on w tym momencie zapewne modli się w myślach. Może nawet odmawia różaniec. Niesamowite spotkanie. Uścisnęliśmy sobie nawzajem dłonie w geście powitania i każdy z nas odszedł w swoją stronę.

Dwóch modlących się mężczyzn w miejskim tłumie. W całym potoku ludzkich spraw, zagonienia, zmartwień, problemów są tacy, którzy zawierzają to wszystko Bożej Opatrzności. Myślę, że jest nas więcej, że takich osób modlących się w drodze jest całkiem sporo. Tacy ludzie są potrzebni naszemu światu. Gdyby tak można było wznieść się w niebo i zobaczyć z góry te małe wysepki modlitwy. Posłuchać w jakich intencjach się modlą, ile próśb zanoszą…  A tak, jedynie tylko sam Pan Bóg to widzi.

Zaszufladkowano do kategorii modlitwa | Dodaj komentarz

Rodzinna modlitwa

Nasz syn Franciszek jest od kilku dni w szpitalu. Trafił tam ,,z marszu”, dość niespodziewanie. Narzekał na bóle brzucha i od lekarza rodzinnego, przez wizytę na oddziale ratunkowym w końcu trafił do szpitala i został natychmiast skierowany na zabieg operacyjny. Wszystko potoczyło się tak szybko, że Franek doznał zapewne szoku na który w żaden sposób nie był przygotowany. Dla nas to też było duże zaskoczenie. W niedzielę całą rodziną: żona, ja i nasza córka pojechaliśmy odwiedzić naszego piętnastoletniego pacjenta. Franek był w przygnębiającym nastroju. Trudno go było jakoś pocieszyć, a nasze stanie nad nim chyba było dla niego męczące. Wtedy zaproponowałem, żebyśmy się razem wspólnie pomodlili. Tak, jak kiedyś, gdy nasze dzieci były małe nasza wspólna wieczorna modlitwa była czymś normalnym, naszą codziennością. Teraz jednak razem we czwórkę modlimy się sporadycznie, tylko w ważnych chwilach, a taka chwila właśnie nastała. Pomodliliśmy się razem modlitwą Pańską, do Matki Bożej i Anioła Stróża. Chwyciliśmy się za ręce stojąc wokół szpitalnego łóżka. Franek przymknął oczy i modlił się z nami. To był niezwykły moment. W ciszy, która zapanowała po skończonej modlitwie czułem, że w przestrzeni szpitalnego pokoju nie jesteśmy sami. Czułem Bożą obecność. W tej jednej chwili. Potem Justyna i ja udzieliliśmy naszemu synowi rodzicielskiego błogosławieństwa. Widać było na jego twarzy, że się nieco uspokoił. To dobrze. W jedności rodziny jest siła i moc do pokonywania trudności, a modlitwa jednoczy nas jeszcze bardziej.

Zaszufladkowano do kategorii modlitwa, Rodzina | Jeden komentarz

Zostań i głoś

,,Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim.  Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: «Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą». Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.” (Mk 5, 18-20)

Wydarzył się cud. Człowiek, któremu nikt nie był wstanie pomóc, którego wszyscy się bali został uzdrowiony przez Tego, który się nie bała do niego zbliżyć. Uzdrowiony chciał iść za Mistrzem. Może urzekła go Jego nauka, a może bał się po prostu zostać pośród tych, którzy nim wcześniej gardzili. Jezus nakazuje mu zostać i opowiadać o Bożym miłosierdziu.

Dziś mamy czytanie, które jest jakby kontynuacją tej sytuacji (Mk 7, 31-37). Jezus wraca do Dekapolu i natychmiast jest rozpoznawalny. Mieszkańcy przyprowadzają mu głuchoniemego i proszą o uzdrowienie. Historia z opętanym rozniosła się zatem po okolicy. Ludzie wierzą w cudowną moc Jezusa, przychodzą do Niego i proszą o pomoc.

Co mówi dziś do mnie Słowo Boże. Może to, że Jezus też przemawia do mojego serca i nakazuje: ,,wracaj do domu i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił”. Mimo całego mego zniechęcenia do rutyny codziennego życia, mimo apatii i usilnej chęci jakieś zmiany powinienem jednak być nadal tu gdzie jestem. Pośród tych ludzi, którzy są mi teraz dani. Być i głosić Dobrą Nowinę. Może tak jest moja misja w tym czasie. Tak wiele osób potrzebuje dziś duchowego uzdrowienia, nawet z mojego najbliższego otoczenia. Czy potrafię być świadkiem wiary? Czy umiem trwać nawet przy ludziach, którzy się ode mnie odsunęli? Jak odpowiem na Jezusowe zawołanie? Czy kiedy On znowu przyjdzie ktoś powie: ,,tak poznałem Cię dzięki temu człowiekowi, bo to on mi wskazał drogę do Ciebie”?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Dodaj komentarz

Moje spotkania z Matką

Nasza parafia przeżywała nawiedzenie obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Dziś przed szóstą rano klęczałem w kościele przed kopią cudownego obrazu Jasnogórskiej Pani i w milczącej adoracji kontemplowałem oblicze Czarnej Madonny.  W tym momencie, na progu nowego dnia przywołałem najważniejsze w moim życiu spotkania z Matką.

*

Skończyłem dopiero dziewięć lat. Moja twarz, ręce i brzuch pokryte są świerzbiącymi krostami. Klęczę w pokoju przed drewnianym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej – pamiątką z przeżytej parę miesięcy wcześniej I Komunii Świętej. Boję się strasznie, bo w domu nie ma rodziców, a ja dostałem wysypkę na całym ciele. Jedyną Osobą, którą mogę błagać o pomoc jest Matka Boża z obrazu. Patrząc na oblicze Madonny modlę się na różańcu i obiecuję, że będę już zawsze grzeczny. Wydaje mi się, że Maryja ma żywe oczy i cały czas patrzy na mnie, śledzi każdy mój ruch. Zanim rodzice wrócą z pracy i nim skończę odmawiać różaniec wysypka nieco ustępuje. Później dowiem się, że była to reakcja alergiczna na proszek do prania, ale dla mnie małego chłopca to było doświadczenie cudu uzdrowienia. Uwierzyłem, że sprawiła to Matka Boża.

*

Jest grudzień, a ja mam szesnaście lat i chodzę od liceum. Koleżanka opowiada mi o porannych roratach akademickich u dominikanów. Trzeba wcześnie rano wstać i przyjechać na śpiewane godzinki o 5.45. Dla mnie to nieludzka godzina, ale przemogłem się i przed lekcjami jadę autobusem do centrum miasta. Wkraczam na krużganki klasztoru oo. dominikanów, gdzie wita mnie napis ,,Ecce Mater Tua”. Jeszcze tego nie rozumiem, ale słyszę już śpiew młodych ludzi szczelnie wypełniających cały kościół: ,,Przybądź nam miłościwa Pani ku pomocy, a wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy…” Ogarnia mnie silne wzruszenie, które stanie się na następne lata siłą napędową przyciągającą mnie do duszpasterstwa akademickiego. Roraty u dominikanów stają się moją szkołą wiary w której kształtuję swoją chrześcijańską dorosłość.

*

Jest rok 2000, milenijny. Czuję, że muszę coś zrobić w swoim życiu. Decyduję się na ruszenie wraz z pieszą pielgrzymką do Częstochowy. Myślę o mojej przyszłości, o powołaniu… Do czego? Maryjo, Ty mi pomóż to rozeznać… Idę w grupie, choć nie znam tam nikogo. Jestem zdany na własne siły. Dziesięć dni, ponad 300 kilometrów i niepewność gdzie będę nocował, co będę jadł, i jak bardzo będę miał obolałe stopy. Niosłem też intencję modlitewną o uzdrowienie mojej matki chrzestnej, która cierpiała na niedowład nóg. Doszedłem, a gdy ukląkłem przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej łzy same popłynęły mi po polikach. Zadzwoniłem do matki chrzestnej. Nie mogłem wyksztusić słowa. Zdołałem tylko powiedzieć: ,,Ciociu, doszedłem tu byś ty też mogła chodzić”… Ona płakała. Płakałem i ja.

*

Rok później to samo miejsce i nowe wzruszenia. Drugi raz ruszyłem na pieszą pielgrzymkę. Tym razem nie szedłem sam, ale z osobą, którą poznałem i pokochałem, co do której zaczynałem nabierać przekonanie, że chcę z nią spędzić wspólnie resztę swojego życia. Jak dobrze się nam szło razem. Wszystkie obawy zniknęły. Matka Boża wysłuchała mych próśb o rozeznanie powołania. Kolejny cud w moim życiu. Już wiem… Chcę założyć rodzinę.

*

W sobotę 2 kwietnia 2005 r. jedziemy z żoną na pielgrzymkę Rodzin Nazaretańskich do Częstochowy. Czuję niesamowitą ekscytację. Jest za co dziękować Najświętszej Matce. Od kilku tygodni pod sercem mojej żony bije serduszko naszego pierwszego dziecka – naszej Zosieńki. Tak bardzo pragniemy podziękować Maryi za dar bycia rodzicami. Wiem, że odnalazłem swój cel w życiu. Radość niestety miesza się ze smutkiem. Wieczorem dowiadujemy się, że Jan Paweł II odszedł do Domu Ojca. Wracamy nocą do domu z modlitwą na ustach. Zaczyna się nowy dzień – niedziela, święto Miłosierdzia Bożego. Dla nas to widoczny znak z nieba.

*

Nasze małżeństwo i opiekę nad dziećmi zawierzamy Bożemu Miłosierdziu. Zostajemy zaproszeni do uczestnictwa w róży różańcowej. Odmawiamy codziennie różaniec w intencji naszych dzieci. Dzięki tej modlitwie Maryja jest każdego dnia obecna w naszym rodzinnym życiu. Z okna naszego mieszkania widać co wieczór podświetloną figurę Matki Bożej przy naszym parafialnym kościele. Czujemy, że Ona czuwa nad nami.

*

W maju 2015 roku jedziemy całą rodziną do Częstochowy. Znów jest za co dziękować Maryi. Nasze dzieci: Zosia i Franciszek rok wcześniej zostali dopuszczeni do wczesnej komunii świętej. Mieszkamy w nowym miejscu, w nowej dopiero powstającej parafii. Przygotowania i uczestnictwo do sakramentu komunii jest dla nas wielkim błogosławieństwem. Dzięki temu poznajemy nowych przyjaciół i nie czujemy się już tak obco. Nasze dzieci dostały się do dobrej, katolickiej szkoły. Patrząc na ich drogę rozwoju  widzimy wyraźnie Bożą Łaskę. Wierzymy, że to wszystko za sprawą wstawiennictwa Najświętszej Matki.

*

27 października 2021 roku – szesnaście lat po urodzeniu się naszej pierworodnej Zosieńki, klęczę przed kopią cudownego wizerunku Matki Bożej z Częstochowy. Widzę jak wielki jest ogrom łaski doświadczonej przeze mnie w ciągu całego mojego życia. To Ona wskazuje mi drogę do Boga. Jest moim drogowskazem. Moje spotkania z Matką, moja modlitwa różańcowa, moja Wiara, Nadzieja i Miłość. To wszystko składa się na sens mego życia. Dziś widzę to tak wyraźnie i chcę trwać. Trwać nadal przy Matce.

Zaszufladkowano do kategorii Matka Boża, Miłosierdzie Boże, modlitwa, Rodzina, Roraty, Różaniec | Jeden komentarz

Zatrute serce

Czasami, nawet przy szczerych chęciach czynienia dobra, można bardzo źle zacząć dzień. Stres pracą, pośpiech, zajęcie głowy dręczącymi myślami. Wystarczy jedna drobna iskierka w całej tej beczce wypełnionej środkami wybuchowymi i mamy gotową awanturę. Krzyk jest formą agresji, bardzo nieprzyjemnej zresztą w stosunku do tego, do kogo kierujemy naszą złość. Boli tym bardziej, jeżeli wyładowujemy tą całą złą energię na swoich najbliższych: współmałżonka, dzieci.

Dziś poniosło mnie i wykrzyczałem w krótkich słowach do mojego syna kłębiącą się we mnie złość na cały świat. Awantura o błahostkę, a moja reakcja zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Myślę, że w tym momencie moje serce poczuło dotyk złego ducha. W tej jednej sekundzie zawahania miałem możliwość wypuścić powietrze i głęboko odetchnąć, albo wykrzyczeć całą złość. Wybrałem tę drugą opcję, bo była łatwiejsza, bardziej oczywista, łudząca nadzieją, że poczuję się lepiej. To przewrotne kłamstwo złego. Wcale nie poczułem się lepiej.

Dopiero później przyszła refleksja nad tym jak bardzo źle zacząłem ten dzień. Nawet nie miałem siły i ochoty na modlitwę, na wspólną modlitwę z żoną i dziećmi. Tak bardzo było zatrute moje serce. Bez pomocy Pana Boga nasze serca stają się łatwym celem na dotknięcie złego. Przekonałem się o tym wczytując się w dzisiejszy fragment Ewangelii (Łk 11, 15-26). Siły zła naprawdę gotowe są zawładnąć naszą duszą. Mówi o tym sam Pan Jezus. Dlatego bez modlitewnej tarczy jesteśmy bezbronni i bezwolni, targani jak liście na wietrze. Jeżeli nie zakotwiczymy naszej woli w Łasce Bożej nie będziemy mieli siły do walki ze złem. Musimy mieć tego świadomość w każdym momencie, w każdej chwili. Może to da nam siłę, by zacząć dobrze każdy dzień naszego życia tu na ziemi.

Zaszufladkowano do kategorii Małżeństwo, Pan Bóg, Rodzina | Dodaj komentarz

Panny roztropne

Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w swoich naczyniach. (Mt 25, 1-13)

Co jest oliwą naszego życia, którą mamy mieć gotową na przyjście Pana? To rzeczywiście nie jest łatwe pytanie, na którym się od dłuższego czasu zastanawiam. Każdy z nas chciałby być jak te panny roztropne, bo znamy zakończenie tej przypowieści. Ale czy w naszym życiu nie jest jednak więcej panien nierozsądnych, panien po prostu głupich? Oczywiście, że jesteśmy bardziej jak owe panny, co głupio roztrwoniły oliwę do swoich lamp.
Rozważając ten fragment Ewangelii wydaje mi się, że te lampy symbolizują nasze życie, oliwą zaś jest Łaska Boża. Każdy z nas ludzi otrzymuje Boży dar w postaci Łaski i Miłosierdzia. Jesteśmy jednak malutkimi istotami, niecierpliwymi z natury, użalającymi się nieustanie nad swoim marnym losem i trwoniącymi bez opamiętania tym, co dostaliśmy od Boga. Czy umiemy pomnażać te dary, czy tylko bez refleksyjnie je marnować? Tak często zapominamy o istocie naszego życia, zapominamy o obecności Stwórcy, który zapowiedział, że kiedyś przyjdzie po nas. Żyjemy szybko, intensywnie, tylko dla siebie, dla swoich przyjemności. A kiedy Pan Młody przyjdzie by nas zaprosić na wesele może się okazać, że nasze lampy będą puste. Pogrążeni w ciemności nie odnajdziemy drogi na przyjęcie weselne. Będzie już za późno.
Co robić, by w naszej lampie nie zabrakło oliwy? Jak podtrzymywać płomień lampy? Na pewno trzeba żyć Łaską, dostrzegać ją i być za nią wdzięcznym Bogu. Każdego dnia. To nie jest łatwe, bo trzeba być cierpliwym i pokornym w sercu. Ale czyż to nie zacznie w nas wyrabiać cechy roztropności? Małymi kroczkami, dzień w dzień dzięki Bożej Łasce jesteśmy stale powołani do bycia roztropnymi, czyli tymi, którzy z radością zostaną przyjęci na wesele Pana.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Dodaj komentarz

Cierpliwe i miłosierne Serce

W ramach pogłębiania swojego życia duchowego w niedzielę otrzymałem nietypowe zadanie. Miałem odszukać w litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa jedno z wezwań i rozważać je przez cały dzień. Sięgnąłem po książeczkę do nabożeństwa i otworzywszy na stronie z litanią prawie od razu wiedziałem jakie wezwanie powinienem rozważać: ,,Serce Jezusa cierpliwe i wielkiego miłosierdzia – zmiłuj się za nami”.
Cierpliwość i Miłosierdzie – dwa przymioty Serca Jezusa wypowiadane pośród kilkudziesięciu innych wezwań. Wydawałoby się, że są tak oczywiste, tak pasujące do obrazu Jezusowego, że nie ma się co nad nimi głębiej zastanawiać. Tymczasem już drugi dzień chodzę z moim rozważaniem i wciąż je pogłębiam.
Wpierw próbowałem dotrzeć do sedna znaczenia obu słów. Cierpliwość w słowniku ma wiele znaczeń. Przede wszystkim to umiejętność znoszenia trudnych okoliczności, wytrwałość w obliczu opóźnień, czy tolerancja dla prowokacji. Jedno z określeń spodobało mi się najbardziej: wyrozumiałość wobec wysiłku. Cierpliwością musi wykazać się uczeń, który doskonali swoje nauki, sportowiec, który chce osiągnąć sukcesy. Cierpliwością musi się też wykazać rodzic wobec swego rozkapryszonego dziecka. Mówi się, że cierpliwość uczy pokory. To znaczy, że bycie cierpliwym ustawia człowieka w odpowiedniej formie w stosunku do bliźniego, do świata i jego prawideł. Cierpliwy jest też synonimem łagodności, spokoju, wyciszenia. A cóż oznacza cierpliwość w odniesieniu do opisu samego Pana Boga? Czy cierpliwy Bóg, to taki kochający rodzic, który patrzy z pokorą na swoje krnąbrne dzieci? Pewnie tak, bo cierpliwość wszystko znosi, jest tolerancyjna wobec jawnych prowokacji. Pan Bóg nie może się obrazić na swoje stworzenie, choć to właśnie ono często obraża się na Niego. Boża cierpliwość nie mogłaby istnieć bez Miłości. Bezgranicznej, bezwarunkowej Miłości. Cierpliwym może być tylko ten, kto prawdziwie kocha.
Czymże jest wobec tego miłosierdzie? Misericordia – miłe osierdzie, czyli serce. Definicja słownikowa mówi, że to aktywna forma współczucia wyrażająca się w konkretnym działaniu polegającym na bezinteresownej pomocy. Ten opis idealnie pasuje do określenia jakieś organizacji humanitarnej. Jednak Miłosierdzie w Bożym wydaniu jest tak naprawdę bezpośrednią reakcją na ludzką bezradność. W obliczu Pana Boga jesteśmy jak ślepe robaczki wijące się w swoich przyziemnych sprawach, trudach, brudach i grzechach. Tylko przez pryzmat Miłosierdzia samego Stwórcy nasza nędzna egzystencja nabiera znaczenia i sensu. W Miłosierdziu możemy doszukiwać się ratunku, pomocy, wyrwania ,,z dołu zagłady”. W aktywnej miłości Boga jest nasza nadzieja, bez niej sami nic nie możemy zrobić. Nasze uczynki miłosierdzia, okazywania dobra innym, bez Miłosierdzia Bożego nie mają siły i mocy zmieniającej oblicze ziemi.
Od początku świata Bóg okazuje swoją cierpliwość wobec ludzi, bo nas po prostu kocha. Będąc cierpliwym wybacza nam nasze sprzeniewierzenia. Okazuje swoje miłosierdzie, również dla tego, że nas kocha. Najwyższym aktem Miłosierdzia jakim wykazał się Stwórca wobec rodzaju ludzkiego było Wcielenie, Męka i Zmartwychwstanie Jego Syna. Dlatego możemy dziś wołać błagalnie: Serce Jezusa cierpliwe i wielkiego miłosierdzia – zmiłuj się za nami! Zmiłuj się, to znaczy okaż łaskę, czyli ujawnij wobec nas swoją Miłość. Już teraz, tu na ziemi, kiedy jej tak bardzo potrzebujemy. Okaż nam swoją łaskę i daj nam zbawienie. Jeżeli będziemy umieli to pojąć zrozumiemy, że tak naprawdę niczego więcej nam nie potrzeba.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Dodaj komentarz