W niedzielnej Ewangelii Pan Jezus uzdrawia chorych, uzdrawia też teściową Szymona Piotra z gorączki (Mk 1,29-39). Często spoglądamy na naszą wiarę właśnie przez pryzmat cudowności. Wierzymy, że jak będziemy posłuszni przykazaniom, nakazom Kościoła Pan Bóg wynagrodzi nas obdarzając swą łaską, a w beznadziejnych sytuacjach będziemy mogli uprosić na przykład cud uzdrowienia.
W niedzielę niespodziewanie odwiedziła nas moja kuzynka Ania. Wracała ze swoją rodziną z ferii zimowych spędzonych w górach. Była w połowie drogi do domu i postanowiła wpaść na godzinkę, na herbatę. Ania od dwóch lat walczy z rakiem. Właśnie zakończyła bolesny cykl leczenia chemioterapią. Miała nadzieję, że przez kilka miesięcy odpocznie, że nabierze siły do dalszej walki. Przed wyjazdem miała robioną tomografię. Gdy spytałem się o wyniki przyznała się, że ma przerzuty. Mówiła to spokojnie, bez emocji. Wieczorem, gdy dotarła już do domu pisaliśmy jeszcze do siebie esemesy. Zapewniłem ją o mojej codziennej modlitwie i wyraziłem podziw za okazywany spokój wobec tak porażających wieści. Ania przyznała mi się, że musi być silna dla swoich małych dzieci – sześcioletniego Jasia, który już dużo rozumie i pojmuje oraz dla czteroletniej Meli, żywiołowej, rezolutnej dziewczynki.
Wizyta Ani, jej męża Piotra i ich dwójki dzieci była czymś wyjątkowym. Przez nasz rodzinny dom przewijają się różni goście, nasi znajomi, przyjaciele. Ta wizyta była jednak inna. Była jak dotyk świętości. Ania przez swoje cierpienie i ciężkie doświadczenie życiowe gra już w innej lidze. W wymiarze dotykania istoty samego Boga ona jest już w lidze mistrzów. My wciąż kopiemy się w lidze podwórkowej. Zawsze w takich sytuacjach pojawia się pytanie dlaczego? Dlaczego ona, dlaczego jej rodzina, tak oddana Panu Bogu jest tak ciężko doświadczana? Czy nie zasługują na światełko w tunelu, na cud? Przecież Pan Jezus chodził i uzdrawiał beznadziejnie chorych.
W Ewangelii według świętego Marka Jezus owszem uzdrawia, ale pragnie nade wszystko udać się na pustynie: ,,Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił”. Szymon Piotr i inni oczekiwali od niego dalszych cudów. Pobiegli za nim i szukali go. ,,Lecz On rzekł do nich: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem”. Często oczekujemy cudu, żądamy wręcz, próbujemy się targować z Bogiem obiecując Mu, że od teraz będziemy lepsi, posłuszni, pokorniejsi, sprawiedliwsi. Ale Pan Bóg to nie sklepik z cudownymi receptami na uzdrowienie. Sam Syn Boży przytłoczony ogromem ludzkiego nieszczęścia szuka schronienia w samotnej modlitwie. Może też, tak po ludzku pyta swego Ojca: dlaczego?
Nie umiemy odpowiedzieć na pytanie dlaczego? Nie znamy Bożych zamiarów. Dlaczego jedni dostępują łaski, inni mimo swojej wierności jej nie otrzymują? Nie znamy Bożej perspektywy. Jezus pokazuje nam jedno: zawsze trzeba się modlić. Modlitwa łączy nas z Bogiem, pozwala przyjąć to, co czasami po ludzku wydaje się nie do udźwignięcia. W modlitwie jest na pewno ufność. Tylko ona pozostaje nam jako oparcie. Myślę tu o świętej siostrze Faustynie, która doświadczała namacalnej obecności samego Jezusa, a jednak nie uniknęła cierpień, chorób i śmierci w młodym wieku. Pan Jezus często powołuje do swojej ligi mistrzów jednostki kruche, ale silne duchowo. Taka właśnie była Faustyna Kowalska, tak jest teraz zapewne moja kuzynka Ania. Jej obecność w naszym domu była pewnego rodzaju darem. Była dotykiem świętości.