Uroki tramwaju

Siedem lat temu wprowadziliśmy się z Miszką na Sokoła. To były szczęśliwe początki naszego małżeńskiego stażu. Bez dzieci, z marzeniami o szczęśliwej rodzinie, z pustką w portfelach (wszystkie oszczędności poszły na mieszkanie). Przed nami wiła się wąską ścieżką rutyna życia codziennego. Wstawanie do pracy, praca, powrót do domu, domowa krzątanina, zakupy, gotowanie, pranie raz w tygodniu, sobotnie prasowanie, sprzątanie. Było jednak w tej rutynie coś ekscytującego, coś co pozwalało nam w natłoku codzienności dostrzegać drobne zdarzenia o wyjątkowych znaczeniach. Na przykład poranna jazda tramwajem.
Nasz tramwaj nie jest zbyt zatłoczoną linią, a jedzie w znacznej mierze przez tereny parkowe i śliczną aleję kasztanowców. Zwłaszcza na początku wiosny wpatrując się w krajobraz za szybą, zapominając, że de facto jedzie się do pracy, można odnieść wrażenie uczestnictwa w wycieczce turystycznej na łono przyrody.
Któregoś dnia jechaliśmy z Miszką starym tramwajem (bo tylko takie kursują na naszej linii) siedząc obok siebie. Nagle pojazd gwałtownie zahamował. Przez tory przechodziła właśnie kacza rodzina: mama i młode. Wszyscy pasażerowie obserwowali z zaciekawieniem to niecodzienne zjawisko przez szyby. Innym razem na naszym przystanku powitała nas rankiem ruda wiewiórka skacząca po gałęziach. Pamiętam też starszego pana, który przychodził na przystanek z latarką przymocowaną gumką do swojej czapki. Wyglądał jak górnik, który toruje sobie drogę przez szarości poranka. Przez kilka tygodni byliśmy z Miszką światkami tramwajowego romansu. Pewien pan już całkiem niemłody z teczką aktówką w dłoni
każdego ranka oczekiwał niecierpliwie na przystanku na pewną panią w wieku średnim. W tramwaju siadali obok siebie i prowadzili ożywioną konwersację. Ich cichy romans wydał się dopiero w walentynki, kiedy to podczas jazdy do pracy wymienili się między sobą walentynkowymi sercami.
Takie to były uroki tramwajowych podróży. Były, bo potem w naszym życiu pojawiły się dzieci. Gdy dojrzały już do przedszkola postanowiliśmy zawozić je tam samochodem.
Czasami tylko, gdy popołudniami idziemy na spacer proponuję dzieciom przejażdżkę na pętlę tramwajową i z powrotem. To tylko trzy przystanki od nas. Tramwaj jest już pustawy, więc mogą ,,rządzić” się w nim na całego. Zmieniają miejsca, Zo usadza swego misia Odżo w różnych punktach pojazdu, Franki bawi się w motorniczego. Dzieci  uwielbiają te nasze tramwajowe przejażdżki.
Drrryń, drrryń, odjazd….
 

O tatamaracje

Z wykształcenia politolog, dziennikarz i doradca życia rodzinnego. Z miłości mąż i ojciec dwójki obecnie nastolatków: Zosi i Franka. Lubię pisać, tworzyć wszelakie formy pisane od bloga, poprzez recenzje książkowe na drobnych utworach literackich kończąc. Obecnie pracuję w drukarni akademickiej i prowadzę kursy przygotowawcze dla narzeczonych.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *