Czasami ciężar zmartwień i kłopotów przytłacza człowieka całkiem do ziemi. Trudno znaleźć jakiekolwiek pocieszenie. Znajomy dominikanin powiedział mi, że powinienem otworzyć dłonie, tak jak na modlitwie ,,Ojcze nasz”. Nie chodzi jednak o to, by wznosić lament do nieba, by błagać o litość… Nasze dłonie rozkładamy by na nich złożyć nasze ciężary. Otworzyć się przed Panem Bogiem, wyłożyć mu nasze troski i zgnębienia. Zanieśmy to co nas boli, to czego się lękamy, z czym sobie nie dajemy rady do Ducha Świętego. Przecież po to został On nam dany, by być naszym Pocieszycielem.
W kościele oo. dominikanów na głównym ołtarzu wyobrażona jest postać Chrystusa, który z rozpostartymi ramionami wychodzi z dwóch kamiennych bloków (tablic). To już nie jest ukrzyżowany Jezus, ale zmartwychwstały Zbawiciel. Spojrzałem dziś podczas porannej eucharystii na tę rzeźbę i wyciągnąłem ku nim moje drżące dłonie, tak jakbym chciał, żeby Jezus mnie pochwycił. I chwycił… Dotknął mego serca i wlał w nie promień swojej łaski.
Mały cud dnia codziennego.