Nie jesteśmy typem rodziny sportowej. Nie uprawiamy sportu nałogowo, ale też nie wzdrygamy się przed różnymi formami aktywności ruchowej. Kiedyś Franki próbował swoich sił w szkolnej sekcji piłki nożnej, ale szybko z tego zrezygnował. Stwierdził, że ciągle był dobierany do drużyny, która przegrywała i to go demotywowało. Zosia jeszcze w zeszłym roku zapaliła się do mini koszykówki, ale ponieważ nie osiągała tam żadnych sukcesów porzuciła sport na rzecz kółka teatralnego.
Duch sportu jednak w naszej rodzinie nie upadł, a to za sprawą biegów. Co roku na początku kwietnia szkoła organizuje wielką imprezę pod tytułem ,,Bieg im. ojca Jońca”. Każdy zapisany uczestnik po skończonym biegu otrzymuje medal. Zatem udział w zawodach ma, zwłaszcza dla dzieci, swoją materialną, namacalną wartość. Młodzież szkolna startuje na różnych dystansach, dorośli natomiast w kategorii Open – w biegu na 3000 metrów. Franki i Zo bardzo się zapalili do uczestnictwa w zawodach. Musiałem z nimi trenować. Sam też po raz drugi postanowiłem wziąć udział w biegu kategorii Open.
Mimo deszczowej, chłodnej pogody w zeszły piątek zawody odbyły się i jako rodzina zdobyliśmy trzy medale. Franki w biegu na 500 metrów był czwarty pośród wszystkich swoich kolegów z klasy, a Zosia dystans 1000 metrów pokonała jako trzecia dziewczyna ze swojej klasy. Mnie udało się o całą minutę poprawić rezultat z ubiegłego roku, co uważam już za swój wielki sukces życiowy. Najważniejsza była zabawa, radość i duma z uczestnictwa. Misza nam dzielnie kibicowała i choć sama nie bierze udziału w bieganiu, to przyznać muszę, że jeżeli chodzi o wyczyny sportowe jest najbardziej aktywnym członkiem naszej rodziny. Nikt bowiem z nas nie ma w sobie tyle zaparcia, by w niedzielę wstawać o siódmej rano po to aby jechać na godzinę na pływalnię. Nasza trójka biegaczy w tym czasie uprawia z wielkim zaangażowaniem tak zwany sleeping.