Po święcie Bożego Ciała wyjechaliśmy na trzy dni do ośrodka nad jeziorem. W założeniu mieliśmy odpocząć w ciszy i w uroczych okolicznościach przyrody. Tymczasem nad jeziorem wyrosło prawdziwe miasteczko dyskotekowo-kebabowe, które sprawiło, że przez cały pobyt nie myślałem o niczym innym jak o powrocie w domowe zacisze. Gwar otaczał nas zewsząd. Nawet dzieci się do niego jakoś umiejętnie dostroiły. Podczas wieczornego spaceru na pomoście Frankowi buzia się nie zamykała. Gadał bez przerwy o tym, że wie jak założyć i rozwinąć swój biznes. Początkowo jego opowieści bardzo mnie śmieszyły. Franki jednak moje ubawienie wziął za dobrą monetę i uznał widocznie, że akceptuję jego biznesplan. Już następnego dnia zaczął go twórczo rozwijać.
Biznes miałby polegać na sprzedawaniu lemoniady. Napój wytwarzałby sam pomysłodawca z wody niegazowanej i z wyciskanych cytryn. Koszt butelki wody jest niewielki, cytryn też. Mama będzie robiła lemoniadę, a tata zadba o zbudowanie stoiska. Koszty żadne. Franki wszystko skrupulatnie odnotowywał w swoim zeszyciku. Jeszcze trzeba znaleźć dobre miejsce do sprzedaży i można już tylko czekać na pieniądze, które popłyną do kasy strumieniami. Franki prowadził długie obliczenia. Coś tam mnożył, dodawał. Wyszło mu, że w ciągu roku zarobiłby 500, 600 a może i nawet 750 zł. To dla niego oznaczało niebotyczny zysk. Już zaczął się zastanawiać na co by wydał swoje zarobione pieniądze. Wyliczał ile zestawów Lego można za to kupić.
Cały czas bawiło nas z Miszą to zaangażowanie Franka w biznesplan. Młody rysował, projektował kubki, prowadził wyliczenia. Na trzeci dzień Franki zaczął wprowadzać plan w życie. Uznał, że czas najwyższy abyśmy kupili mu wodę i cytryny. Wtedy zaczęliśmy mu wyjaśniać, że biznes to nie zabawa i mimo jego szczerych chęci raczej z tego nie nie wyjdzie…
Franki obraził się. Obraził się śmiertelnie. Zamknął się w swoim pokoju.
Musiałem więc zrobić mu wykład z ekonomii. Brutalnie wkroczyłem w świat jego dziecięcych wyobrażeń i fantazji. Po pierwsze wytłumaczyłem mu, że trzeba założyć firmę, że jest coś takiego jak kasa fiskalna, podatek, ZUS, składka zdrowotna i Sanepid. Jak się to wszystko przejdzie, to pozostaje jeszcze walka z konkurencją i z tanimi napojami w sklepie. Zarobić na szklance lemoniady będzie bardzo trudno. Pochwaliłem go za pomysł i twórczą kreację. Poradziłem mu, żeby założył specjalny zeszyt w którym będzie opisywał swoje wszystkie pomysły. Kto wie, czy jak dorośnie, to może kiedyś coś z nich uda się zrealizować. Franki chyba zrozumiał. Słyszałem, jak tłumaczył później Miszy, że na razie odkłada biznes na później. Na razie będzie zbierał pomysły.
To dobrze, że tak się to wszystko skończyło. Wróciliśmy do domu i nastał błogi spokój.
czyzby rosl maly biznsmen? juz nieźle kombinuje;)