Współzawodnictwo wśród rodzeństwa przybiera niejednokrotnie formę zawiści, wrogości, a czasami kończy się licytacją na wartości. Kto jest lepszy, kto jest ofiarniejszy, posłuszniejszy…
W sobotę wyjeżdżaliśmy na coroczne rekolekcje. Musieliśmy wyjechać wcześnie rano, więc tuż przed samym ruszeniem w drogę panowało duże napięcie i pośpiech związany z pakowaniem rzeczy. Gdy już siedzieliśmy w samochodzie Misza przypomniała sobie, że nie wzięła ze sobą żadnego zeszytu na notatki. Chciała, żebyśmy podjechali jeszcze do jakiegoś sklepu. Ale nie było czasu. Zaproponowałem, żeby Zosia dała swój zeszyt, który zabrała ze sobą, a my później go odkupimy. No i zaczęło się…
Zośka nie mogła zrozumieć, jak można od niej prosić zeszyt, który chociaż jest zupełnie pusty, jeszcze w ogóle nie zapisany, nie podpisany, to przecież jest już jej ulubionym zeszytem. A nie można nikomu dawać ulubionych rzeczy. Nawet własnej rodzicielce. Na nic cała argumentacja, że zeszyt się odkupi, nawet taki sam. To jest jej zeszyt i koniec. Misza podenerwowana zaczęła mówić z żalem, że my rodzice tyle poświęcamy się dla dzieci, robimy dla nich wszystko, a własna córka nie chce dać głupiego zeszytu. Zośka zaczęła płakać, co sprytnie wykorzystał Franki:
– Zosia, ja bym wszystko dał rodzicom – odezwał się z tylnej kanapy mały lizusek. – Oddałbym im nawet swoją nerkę!
Fakt, faktem, że Franki jest bardziej skory do dzielenia się swoimi rzeczami z innymi. Gorzej natomiast z jego charakterem i wiecznym obrażaniem się z byle powodu. No, ale deklaracja oddania własnego organu zrobiła na nas rodzicach niesamowite wrażenie!
😉