Ostatnio Zo rozbolało gardło. Ni stąd ni zowąd. Tak zwyczajnie, jak to u dzieci. Misza od razu chwyciła za termometr i rozpoczęła cykliczne badania ciepłoty ciała własnej córki. Zastosowała też doraźne środki farmakologiczne w postaci leku przeciwgorączkowego (tak na wszelki wypadek) i popularnego psikatka na gardło. Lekarstwo było stosowane na przemian z mierzeniem temperatury i przemieszczało się wraz z Zo po całym mieszkaniu. W pewnym momencie Misza zauważyła, że aerozol zniknął. A że tego dnia u naszych dzieci była koleżanka w odwiedzinach i zabawa szła na całego padło podejrzenie, że psikatko zaginęło w stercie zabawek. Poszukiwania trwały więc na całego. Szukała Misza, szukałem ja, szukała przymuszona do przetrząśnięcia całego pokoju Zo. Rezultat poszukiwań był marny. Nie ma i już. Psikatko zniknęło na dobre. W tajemniczy sposób wyparowało.
Minęło popołudnie i zbliżał się wieczór. Nadziei już nie było. Ekipy poszukiwawcze przestały przecząsać mieszkanie. Wtedy Misza wpadła na pomysł ostateczny, wręcz zupełnie z dziedziny science-fiction. Przeszukała biurko Frankiego. I co? ZNALAZŁA! Tam właśnie w głębokości szuflady Frankiego spoczywało sobie poszukiwane przez cały dzień psikadełko do gardła.
Na pytanie skąd się wzięło lekarstwo w biurku Franka, podejrzany miał krótką rzeczową odpowiedź:
– W zasadzie to ja je już dawno znalazłem, ale schowałem, żeby nie zginęło i zapomniałem o tym!
Misza triumfalnie oświadczyła – zawsze gdy coś zginie w domu poszukiwania należy rozpocząć od szuflady Franka. Jest duże prawdopodobieństwo, że tam się własnie owe zguby odnajdzie.
😆