Z powodu egzaminu szóstoklasistów pierwszego kwietnia zamknięto szkołę. I nie był to żart prima aprilisowy. Bynajmniej. Musiałem wziąć z pracy urlop i spędzić ten dzień z Zo i Frankiem. Przymusowe wakacje. Młodzież zamiast być wdzięczna losowi, że nie musi iść do szkoły i że ma przed sobą cały dzień wolnego, ruszyła od samego rana do swoich powszednich spraw, czyli do ustawicznych kłótni i sprzeczek. Konflikt wybuchał najczęściej z powodu niemożności porozumienia się w sprawie wspólnych zajęć zabawowych. Franki jest na tyle ustępliwy, że godzi się na każdą formę zabawy, o ile ma w tej zabawie jakąś istotną rolę do odegrania. Zo natomiast nie ma specjalnej ochoty na robienie czegokolwiek wspólnego z bratem, a tym bardziej na wyznaczaniu mu jakiś zajmujących zadań. No i o konflikt wtedy już nie trudno. Czasem dochodzi wręcz do rękoczynów. I tak właśnie było wczoraj. Po jednej z kłótni Franki tak się tłumaczył przed siostrą:
– Tak, to prawda uderzyłem cię. Ale uderzyłem przypadkowo. Twój ból szybko minie, ale mój ból serca będzie trwał jeszcze długo.
Drugi tekst Frankiego, przy kolejnej awanturze był równie udany:
– Ja już teraz czuję, że w przyszłości będę miał przez Zosię zawał serca!