W sobotę pogoda kusiła ciepłym słoneczkiem. Zo i Franki przykuci do telewizora z niechęcią reagowali na pomysł spaceru do lasu. Ale gdy w grę weszły rowery, zrobiło się nieco większe zainteresowanie i pojawiły się nawet pewne symptomy entuzjazmu. Musiałem co prawda sięgnąć po schowane już na zimę rowery naszych dzieci, ale warto było. To za pewne ostatnia nasza przejażdżka rowerowa w tym roku. Zo, Franki i ja pojechaliśmy do naszego pobliskiego lasku, by zatopić się w blasku jesiennego słońca oraz barwach jesiennych liści. Liście zresztą były nam potrzebne na zajęcia szkolne Zo, więc połączyliśmy przyjemne obcowanie z przyrodą z pożyteczną pracą zbieracza. Franki z kijem w ręku ruszył w głąb polany walczyć z muchomorami, a Zośka podpatrywała kaczki w pobliskim stawku. Ja po ciężkim tygodniu pracy ładowałem swoje psychiczne akumulatory. Było pięknie, tak jak to tylko może być na naszej wsi.
I pomyśleć, że rok temu Zośka robiła wokół placu zabaw kółka na swoich ,,czterech kółkach”, a Franki jeszcze w czerwcu nie umiał jeździć na dwóch. Teraz oboje śmigają ze mną po leśnych ścieżkach. Jest super!