W minioną sobotę po południu urządziliśmy sobie rodzinne polowanie na dziką zwierzynę. Zupełnie przypadkowo i jakby prosto z marszu, bez przygotowania oraz potrzebnego sprzętu. Polowanie odbyło się przy pięknej pogodzie w Rogalinie, w towarzystwie naszych gospodarzy Ewy i Marka oraz ich licznej rodziny. Mężczyźni (i chłopacy) odważnie poszli przodem przez pole, a nawet w celach obserwacyjnych wspięli się na myśliwską ambonę. Kobiety (i dziewczyny), pochłonięte towarzyską rozmową kroczyły dumnie z tyłu zachowując słusznie przypisaną naturze niewieściej ostrożność.
Szczęściem dla zwierzyny polwanie miało zupełnie bezkrwawy charakter i polegało jedynie na podejściu wypatrzonych wcześniej na polu okazów leśnej fauny. A było to tak:
Na zaproszenie Ewy i Marka, którzy ostatnie dni szkolnych wakacji rezydują w wiejskiej ,,posiadłości” w Rogalinie, pojechaliśmy ich odwiedzić i spędzić cały dzień piknikując na dworze. Ponieważ nasz piknikowo-grillowy biwak sąsiadował z polami rolnymi, a te zaś rozciągały się aż po kraj lasu, mogliśmy z daleka obserwować i pracę orającego traktorzysty i dzikie zwierzęta, które co rusz wychodziły z lasu na pole.
Wpierw obserwowaliśmy loty myszołowa, który krążył nad polem i co rusz atakował jakieś gryzonie na ziemi. Potem dojrzeliśmy sarny, a na koniec ruszyliśmy wspólnie wszyscy przez pole, aby przyjrzeć się dwóm innym dziwnym okazom, które wyłoniły się z lasu. Z daleka mogły to być zające lub dziki. Jednak po bliższych oględzinach ustaliliśmy, że udało się nam wypatrzeć dwie młodziutkie sarenki. Spłoszone naszym ich otaczaniem uciekły chyżo w las.
Nasz sukces łowiecki przypieczętowaliśmy wielką grillową ucztą, a pod wieczór rozpaliliśmy ognisko. Dorośli byli ukontentowani nastrojem sielskiego spokoju i odpoczynku, a dzieci miały wielką radochę i zabawę. W końcu miały wszystko, co jest im obecnie do szczęścia potrzebne: wakacje, słońce, powietrze, dobre towarzystwo do zabawy, kiełbaskę, słodkie i oczywiście coca-colę.