Minął weekend. Był to dla mnie jeden z wspanialszych weekendów od czasu kiedy się wprowadziliśmy do naszego nowego domu. Nigdzie nie musiałem się spieszyć, miałem dużo czasu by odrobić wszelkie domowe zaległości.
Już piątek był zapowiedzią cudowności weekendu. Misza zabrała po szkole dzieci na ,,noc naukowców” do Uniwersytetu Przyrodniczego. Gdy więc wróciłem po pracy do domu czekała na mnie błoga cisza. Usmażyłem sobie jajecznicę, a później z książką i ciepłą herbatką u boku zasiadłem sobie na tarasie. Siedziałem i kontemplowałem błogość chwili, przypatrując się sikorce, która na dobre zadomowiła się w naszym karmiku przybitym do drzewa w ogródku.
W sobotę wczesnym rankiem zwlokłem się z łóżka i mimo silnych oporów wewnętrznych postanowiłem przebiec rundkę wokół naszego osiedla. I to był pierwszy mój sukces tego dnia. Po śniadaniu Misza zabrała dzieci do kina na obiecany film ,,Merida waleczna”. Ja zostałem w domu, by walczyć z kurzem. Plany miałem ambitne, a czasu niewiele. Ponieważ obiecałem Miszy posprzątać całe mieszkanie więc zabrałem się ostro do roboty. Wpierw odkurzacz i dywany, potem wszystkie podłogi na mokro. W między czasie wywiesiłem pranie na ogrodzie, wyczyściłem z plam dywan w naszym salonie, zasilikonowałem cieknący brodzik, przewierciłem do sufitu haczyk do zosinego baldachimu nad jej łóżkiem, wyczyściłem z kurzu lampę w łazience i dokończyłem robienie półek w szafie Frankiego. Po tym wszystkim nareszcie mogłem zająć się ogrodem. Skosiłem trawę, powycinałem uschnięty bluszcz, pozrywałem jabłka z naszej jabłonki. Miałem jeszcze zamiar naprawić furtkę przy śmietniku, ale właśnie wróciła cała ekipa z kina. Na wstępie dostało mi się od Miszy, że nie sprzątnąłem łazienek i nie zrobiłem porządku w zabawkach w pokojach dzieci. Zamilkłem i moje drobne sukcesy zachowałem dla siebie.
Po obiedzie zabrałem dzieci na spacer rowerowy. Zo bardzo chętnie na to przystała, a Franki ociągał się i nie chciał wsiąść na rower. Udało mi się go jednak przekonać. I o dziwo, zaczął doskonale dawać sobie radę na dwóch kółkach bez mojego podtrzymywania. YES! YES! YES! To mój największy sukces. Jeszcze wiosną obiecałem sobie, że w tym roku moje dzieci muszę nauczyć jeździć na dwóch kółkach. Franki w końcu przełamał swój strach i zaczął jeździć samodzielnie. Brawo.
Już piątek był zapowiedzią cudowności weekendu. Misza zabrała po szkole dzieci na ,,noc naukowców” do Uniwersytetu Przyrodniczego. Gdy więc wróciłem po pracy do domu czekała na mnie błoga cisza. Usmażyłem sobie jajecznicę, a później z książką i ciepłą herbatką u boku zasiadłem sobie na tarasie. Siedziałem i kontemplowałem błogość chwili, przypatrując się sikorce, która na dobre zadomowiła się w naszym karmiku przybitym do drzewa w ogródku.
W sobotę wczesnym rankiem zwlokłem się z łóżka i mimo silnych oporów wewnętrznych postanowiłem przebiec rundkę wokół naszego osiedla. I to był pierwszy mój sukces tego dnia. Po śniadaniu Misza zabrała dzieci do kina na obiecany film ,,Merida waleczna”. Ja zostałem w domu, by walczyć z kurzem. Plany miałem ambitne, a czasu niewiele. Ponieważ obiecałem Miszy posprzątać całe mieszkanie więc zabrałem się ostro do roboty. Wpierw odkurzacz i dywany, potem wszystkie podłogi na mokro. W między czasie wywiesiłem pranie na ogrodzie, wyczyściłem z plam dywan w naszym salonie, zasilikonowałem cieknący brodzik, przewierciłem do sufitu haczyk do zosinego baldachimu nad jej łóżkiem, wyczyściłem z kurzu lampę w łazience i dokończyłem robienie półek w szafie Frankiego. Po tym wszystkim nareszcie mogłem zająć się ogrodem. Skosiłem trawę, powycinałem uschnięty bluszcz, pozrywałem jabłka z naszej jabłonki. Miałem jeszcze zamiar naprawić furtkę przy śmietniku, ale właśnie wróciła cała ekipa z kina. Na wstępie dostało mi się od Miszy, że nie sprzątnąłem łazienek i nie zrobiłem porządku w zabawkach w pokojach dzieci. Zamilkłem i moje drobne sukcesy zachowałem dla siebie.
Po obiedzie zabrałem dzieci na spacer rowerowy. Zo bardzo chętnie na to przystała, a Franki ociągał się i nie chciał wsiąść na rower. Udało mi się go jednak przekonać. I o dziwo, zaczął doskonale dawać sobie radę na dwóch kółkach bez mojego podtrzymywania. YES! YES! YES! To mój największy sukces. Jeszcze wiosną obiecałem sobie, że w tym roku moje dzieci muszę nauczyć jeździć na dwóch kółkach. Franki w końcu przełamał swój strach i zaczął jeździć samodzielnie. Brawo.