Za długo było dobrze. Przez ponad miesiąc Zo i Franki dzielnie chodzili do przedszkola nie dając się zwieść żadnym choróbskom. Ten idylliczny stan nie mógł trwać wiecznie. Nastał wreszcie jego kres i to w nocy z środy na czwartek. Franki stękał przez sen, rzucał się po całym łóżku i strasznie się pocił. Pomiar ciepłoty ciała dokonany przez Miszkę przy użyciu profesjonalnego sprzętu, czyli termometru wykazał, że ma gorączkę.
Rano postanowiłem z nim i na wszelki wypadek także z Zo, która narzekała na ucho, pojechać do lekarza. Nasza lekarka, Pani Małgosia Dobrotliwa, przyjmuje dopiero od godziny ósmej. Koniecznie chciałem być pierwszy, dlatego w przychodni zameldowałem się wraz z dziećmi już pół godziny wcześniej. O dziesięć sekund wyprzedziła nas jednak matka z dzieckiem podejrzanym o ospę. Podejrzany i jego matka zniknęli w izolatce, a moje dzieci opanowały w całości pustą jeszcze poczekalnię. Franki po zażyciu leków na obniżenie gorączki wcale, ale to wcale nie wyglądał na chore dziecko. Wraz z Zo urządzili sobie wyścigi po całej poczekalni wrzeszcząc tak, jakby byli na placu zabaw. Aż pielęgniarka wyszła z recepcji i karcącym głosem oznajmiła, że jak nie przestaną hałasować, to zamknie ich w izolatce. Groźba podziała piorunująco i wystraszona dzieciarnia pobiegła ku mnie, by skryć się za moimi plecami. Przez jakiś czas był spokój.
– Dzień-do-bry! – zawołały chórem dzieci gdy weszliśmy do gabinetu lekarskiego. Pokój pani Małgosia Dobrotliwej traktują jak drugi dom. Były tu już tak niezliczoną ilość razy, że zupełnie oswoiły się z tym miejsce i doskonale wiedzą co mają robić. Franki zaczął od razu podnosić koszulkę do góry, z Zo ruszyła do bocznej szafki w poszukiwaniu nowych ulotek bądź naklejek. Pani Małgosia Dobrotliwa uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
– Dawno się nie widzieliśmy
No rzeczywiście, odparłem w myślach, chyba z dobry miesiąc. To i tak, jak na nasze dzieci zupełny rekord.
Franki miał zaczerwienione gardło, a Zo wszystko było w porządku.
– Do wi-dze-nia! – zawołały chórem dzieci i wyszły z gabinetu wynosząc w swoich małych łapkach zdobyczne ulotki i naklejki.
Mimo nie najgorszych diagnoz co do stanu ich zdrowia dzieci zostały w domu pod opieką naszej nieocenionej opiekunki Steni. Tylko Franki zaniósł się rzewnym płaczem, bo myślał, że skoro nie pojechał do przedszkola, to przynajmniej pojedzie ze mną do pracy.
– Innym razem – obiecałem szepcząc mu czule do ucha.
Po południu gdy wróciliśmy z pracy Stenia zdała nam raport. Franki nie gorączkuje, nie ma też żadnych większych objawów choroby. Gorączkuje za to Zo i to całkiem poważnie.
Masz ci los, jak oni sobie przekazują te choroby?