Kiedy zaczynałem prowadzić bolga dwanaście lat temu byliśmy radosną Czwóreczką: my rodzice i dwójka małych brzdąców. Opisywanie śmiesznych perypetii związanych z dojrzewaniem maluchów przynosiło mi dużo frajdy. Nasze dzieci już niestety nie są radosnymi malcami ciekawymi świata, ale wchodzącymi w dorosłość osobami, którym zaczyna być coraz ciaśniej w naszej Czwóreczce. Szczególnie mocno pokomplikowały się moje relacje z synem. Tak bardzo chciałem wierzyć, że będzie on wierną kopią mnie samego, że będą go fascynowały i pociągały te same rzeczy, że z wielkim bólem zacząłem teraz odkrywać jak bardzo się różnimy. Tracimy przez to kontakt i więzi. Ja się droczę i dąsam, on zamyka się w swoich ścianach. Niestety coraz wyraźniej widzę, że w jego świecie zaczyna brakować miejsca na Pana Boga. To mnie boli bardzo, bardzo mocno. Czuję, jakbym poniósł totalną klęskę na całym froncie. Ale czy to oznacza, że mam zwijać się z moich okopów, wycofać na tyły?
Ostatnio podczas spowiedzi usłyszałem bardzo mądre słowa: jeżeli się chce, żeby roślina ładnie się pięła nie należy ją ciągnąć na siłę w górę, ale delikatnie podlewać. Podobnie jest z wychowaniem dzieci. Pozwólmy im rosnąć, nawet jeśli wyrastają wśród chwastów. Pan Jezus nie kazał wyrywać chwasty, chciał dać szanse pszenicy (Mt 13, 24-43). Może tak ma być, może wciąż potrzeba mojej modlitwy, może to jeszcze nie czas na żniwa.
Patrzę na moje życie z perspektywy prawie pięćdziesięciu lat. Widzę jak wielkie miałem szczęście, że w trudnych czasach dojrzewania i młodzieńczego buntu usłyszałem głos Pana, który mnie wezwał: ,,Przyjdź”. Wstałem wcześnie rano w chłodny zimowy poranek i pojechałem przed szkołą do kościoła na mszę świętą. Stanąłem w progach kaplicy i niczym Samuel odpowiedziałem: ,,Oto jestem”. Tak się zaczęła moja fascynacja eucharystią, moje przywiązanie do Słowa Bożego i pragnienie przebywania blisko Boga. Fascynacja, która się wówczas rozpoczęła trwa nieprzerwanie po dziś dzień. Miałem wielkie szczęście, że usłyszałem ten głos…
Nie każdemu dana jest taka droga. Mój syn nie jest mną i nigdy nie będzie. Ma swoje życie, swoje odkrycia. Nie mogę go ciągnąć na siłę by nauczył się kochać wszystko to, co ja pokochałem. Pozostaje mi modlitwa, niczym kropla, która zasila system korzenny. Może doczekam się kiedyś błogosławionych owoców. Wszystko jednak w rękach Pana. ,,Niech będzie Twoja, a nie moja wola Panie”.
Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na opisywany temat, ale tak nie jest. Stąd też moje ogromne zaskoczenie. Świetny artykuł. Koniecznie będę polecał to miejsce i często wpadał, aby przejrzeć nowe posty.