Nareszcie przyszły upragnione nasze wakacje. Planowany od kilku miesięcy scenariusz wyjazdu naszej czteroosobowej rodziny na południe Polski mógł zacząć się wreszcie spełniać. Kierunek Kraków, a po drodze może na chwilę zajedziemy do Wadowic. Nie była to żadna planowana pielgrzymka. Nic w tym rodzaju. Po prostu, tak wyszło. Skoro jedziemy do Krakowa, to warto zwiedzić dom rodzinny świętego Jana Pawła II.
Już przed Wadowicami samochód zaczął sygnalizować, że nie jest z nim najlepiej. Ale co tam… Wystarczyło pomodlić się przy chrzcielnicy, przy której został ochrzczony przyszły święty i prosić za Jego wstawiennictwem o błogosławieństwo w dalszej drodze, by śmiało z wiarą można było ruszać dalej. Skoro dotarliśmy do Wadowic, to koniecznie trzeba było zatrzymać się jeszcze w Kalwarii Zebrzydowskiej. Wieczór się już robił, pogoda deszczowa, ale my podjechaliśmy na wzgórze do bazyliki. A tam cała masa pielgrzymów. Trafiliśmy w sam środek tygodniowych obchodów uroczystości wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Kolejna okazja do wspólnej modlitwy.
Niedziela zastała nas w Krakowie. Już od dawna planowałem, że tego dnia udamy się na mszę świętą do sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Podjeżdżamy tam przed godziną 10, a tu znów tłumy pielgrzymkowe. Wielkie uroczystości w 17. rocznicę zawierzenia całego świata Bożemu Miłosierdziu przez papieża Jana Pawła II. Poczułem wielki ścisk pod żebrami w okolicy mięśnia sercowego. To nie mógł być przypadek…
Szesnaście lat temu zawarliśmy z Justyną sakramentalny związek małżeński. Od samego początku mieliśmy w sobie takie przekonanie, że to nasze małżeństwo i zakładaną rodzinę powinniśmy powierzyć Bożemu Miłosierdziu. Kapłan, który nam błogosławił podczas ceremonii ślubnej w kościele przywołał słowa Jana Pawła II, które rok wcześniej wypowiedział w Łagiewnikach podczas zawierzania świata Bożemu Miłosierdziu. Na naszych ślubnych obrączkach kazaliśmy sobie wówczas wygrawerować napis ,,Jezu ufam Tobie”, a w podróży poślubnej byliśmy nawiedziliśmy sanktuarium w Łagiewnikach. I oto po szesnastu latach znów wracamy w to niezwykle ważne dla nas miejsce, z naszym życiowym dorobkiem, z naszą dwójką ukochanych dzieci. Jesteśmy razem w zdrowiu i szczęściu. Boże Miłosierdzie otoczyło nas swoją opieką, a dziś, jakby na zaproszenie samego Pana Jezus, zostaliśmy sprowadzeni na uroczystości.
Czułem silne wzruszenie. To jakby doświadczyć dotyku Pana Boga, usłyszeć Jego przywołujący głos. Dostaliśmy widomy znak, że nasza droga życiowa jest słuszna, a naszym posłannictwem jest głoszenie orędzia Miłosierdzia.
Naprawdę, te wakacje nie miały charakteru pielgrzymki. Po prostu, tak wyszło.
Po pięciu dniach pobytu w okolicy Szczawnicy postanowiliśmy na jeden dzień wybrać się do Zakopanego. Zajechaliśmy do Doliny Kościeliskiej i tam nasz samochód odmówił ostatecznie posłuszeństwa. No to klops… Następnego dnia mieliśmy jechać do Częstochowy, a tu niesprawny samochód i kiepskie widoki na jego szybką naprawę.
W takiej sytuacji pozostała nam tylko modlitwa. I wtedy zacząłem wierzyć, usilnie wierzyć, że po tych wszystkich niezwykłych przeżyciach podczas naszego wyjazdu i mając jeszcze w perspektywie nawiedzenie Jasnej Góry, ani Matka Boża, ani święty Jan Paweł II nie zostawią nas samych w tej dość kłopotliwej sytuacji. I rzeczywiście stał się cud. Nasz mały, prywatny, rodzinny cud. Zaczęło się od wezwania pomocy drogowej. Łańcuszek dobrych ludzi, którzy zaczęli nam pomagać w tej trudnej sytuacji, w niesamowity sposób zaczął nas wyciągać z rozpaczy ku nadziei. W sobotę po południu otrzymaliśmy z warsztatu naprawione auto. Mogliśmy szczęśliwie ruszać dalej. Za ten niezwykły cud na Podhalu pojechaliśmy podziękować Matce Bożej do Ludźmierza, a wieczorem na Jasnej Górze przed cudownym obrazem śpiewaliśmy: ,,jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam!”
Tegoroczne nasze rodzinne wakacje zapamiętamy jako cud zawierzenia. Doświadczyć osobiście Bożej opieki jest chyba najbardziej wzruszającym momentem naszej wspólnej drogi życiowej. Wystarczy tylko wierzyć. Wystarczy codziennie powtarzać sobie ,,Jezu ufam Tobie”. Tyle i aż tyle.
Zamiast zawierzać i modlić się, należało:
A – sprawdzić stan samochodu przed wyruszeniem.
B – do popularnych miejsc pielgrzymkowych jechać wiosną lub jesienią.
Ze względu na dzieci chodzące do szkoły pkt B może być problematyczny, ale A należało koniecznie wykonać.
Pozdrawiam.
Bardzo mądra porada. Nasz 14-letni fiat przed wyruszeniem w drogę był dwukrotnie w serwisie na przeglądzie i bieżących naprawach. Nie wszystko jednak da się przewidzieć. Z mojego doświadczenia wynika, że modlitwa jest dobra na wszystko i w każdej sytuacji. Modlitwa pomaga spotkać dobrych, życzliwych ludzi, którzy mogą pomóc, a nie tylko takich (za przeproszeniem), którzy potrafią serwować mądre (skądinąd) uwagi z fotela. W tekście nie chodziło wcale o samochód. Uwagę B pomijam milczeniem.
Również pozdrawiam