Wystawa maruderów rasowych

Zrób dzieciom przyjemność – to nasze rodzinne hasło na weekend. Skoro weekendy mamy dla siebie, możemy więcej czasu poświęcić dzieciom i jeżeli tylko mają odrobione lekcje, to warto z nimi zrobić coś ciekawego. Dobrze by było rozwijać ich pasje, pokazywać ciekawe rzeczy, zainteresować czymś nowym. W minioną sobotę okazja sama się nadarzyła, bo na terenie targów odbywała się wystawa psów rasowych. Dzieci nasze lubią zwierzęta, a Zo wręcz marzy o własnym pupilku w domu, więc wydawało się, że pójście na wystawę będzie strzałem w dziesiątkę. Na dodatek umówiliśmy się jeszcze na miejscu na spotkanie ze znajomymi i ich dziećmi: Marysią i Andrzejkiem. Na wystawę też zabraliśmy największego miłośnika zwierząt domowych jakiego znam, czyli dziadka Bogdana.

I co? Jak było? Jakby było fajnie, to bym się pewnie tak nie rozpisywał. Nasze dzieci już od początku niezbyt entuzjastycznie podeszły do pomysłu opuszczenia rodzinnego domu w sobotnie popołudnie. Franki zaczął marudzić, że będzie się na pewno nudził, bo co takiego jest ciekawego w oglądaniu psów. Bardziej go interesowało to, czy Andrzejek będzie miał ze sobą jakąś broń, tak żeby mogli pobawić się w ,,żołnierskie gonito”. Zo była nieco zmęczona i zniechęcona, bo jak to stwierdziła: ,,i tak nie kupimy tam żadnego pieska, więc po co tam jedziemy”.

Ale i tak w końcu pojechaliśmy. W hali w której odbywały się finałowe prezentacje i wręczanie medali było tłoczno, duszno i gorąco. Psów było sporo, ale nie robiły one na naszych dzieciach oczekiwanego wrażenia. Wkrótce trafiliśmy na Andrzejka i Marysię, ale jak tu się bawić w takim tłumie. Zaczęło się więc ogólne marudzenie. Franki przekonał się osobiście, że nie ma tu dla niego nic ciekawego, więc zaczęło mu się strasznie nudzić. Zo chciała zrekompensować sobie to, że nie kupimy psa, kupnem jakieś pamiątki. A że nie mogła się zdecydować jakiej, to też zaczęła marudzić i dostawać histerii. Atmosfera gęstniała, a ja już miałem tego wszystkiego dość. Zo z Frankim na przemian ryczeli, obrażali się i strzelali fochy. Jedyną w pełni ukontentowaną osobą był dziadek Bogdan, który z dużą cierpliwością przyglądał się zarówno psom rasowym, jak i naszym rasowym tarciom rodzinnym.W końcu nie pozostało nam nic innego, jak tylko ewakuować się w trybie przyśpieszonym z targów. Do domu wróciliśmy zmachani i zmęczeni jak po ciężkiej orce.

W niedzielę pojechaliśmy na spacer do lasu. Było fantastycznie. Złota, polsk jesień. Dzieci bawiły się w archeologów i szukały śladów zaginionej cywilizacji. Było spokojnie, uroczo, sielsko. Odpoczynek na łonie natury. Nikt z nas już więcej nie wspomniał o żadnych psach.

 

O tatamaracje

Z wykształcenia politolog, dziennikarz i doradca życia rodzinnego. Z miłości mąż i ojciec dwójki obecnie nastolatków: Zosi i Franka. Lubi pisać, tworzyć wszelakie formy pisane od blogu, poprzez recenzje książkowe na utworach literackich kończąc. Obecnie pracuje w drukarni naukowej.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Dzieci, Rodzinne i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *