Pełnia szczęścia

Wczoraj przeżyliśmy niezwykły dzień. Może to dlatego, że był to najdłuższy dzień w roku, a może po prostu ilość atrakcji, którymi można by było obdzielić kilka weekendów skumulowała się w tę właśnie sobotę.

Zacznę więc od początku i od siebie. Rano postanowiłem pobić mój dotychczasowy rekord w długości biegu wokół osiedla. Cel założony został, nawet ku mojemu osobistemu zaskoczeniu, osiągnięty z dużą łatwością. Nie napiszę ile przebiegałem, bo jeszcze nie ma się czym chwalić, ale zważywszy na to, że rok temu miałem problemy z przebiegnięciem kilkuset metrów, to teraz po moich biegach widać znaczące postępy.

Po śniadaniu zostałem sam z dziećmi i musiałem im jakoś zorganizować czas. Zanim jednak ruszyliśmy  we trójkę na wycieczkę rowerową zdążyłem jeszcze w ogródku wyrwać korzeń po jałowcu, którego ściąłem jeszcze w ubiegłym roku. Przez rok zmagałem się z myślą, że muszę to w końcu zrobić. I zrobiłem. To tyle z moich osobistych sukcesów. Teraz o dzieciach.

Celem naszej wycieczki rowerowej był basen, ale trasa do niego wiodła krętymi uliczkami naszej okolicy i trochę na około. Taki miałem chytry plan, dzięki któremu  Zo i Franki zaliczyli najdłuższą w swoim dotychczasowym życiu trasę rowerową. Na basenie dzieci nauczyły się już bez strachu zjeżdżać na średniej zjeżdżalni i nie bały się zanurkować na kilka sekund pod wodą. Po raz pierwszy zostawiłem ich samych  na dwie minuty w jacuzzi i dzięki temu mogłem sobie ze spokojem przepłynąć dwie długości basenu.

Po basenie pojechaliśmy jeszcze na festyn do naszego nowo otwartego domu kultury. Była loteria i Zo i Franki wygrali jakieś drobnostki, potem malowali korony za które pani opiekunka zrobiła im tatuaże na rękach. Dzieci miały więc pełnię szczęścia.

Na tym nie koniec atrakcji. Nasza sobota dopiero się rozkręcała. Po południu jechaliśmy na coroczne spotkanie w gronie znajomych, którzy tym razem zaprosili nas do Serdecznej Osady pod Śremem. Było strasznie gorąco, a tam na miejscu czekał na nas błękitny basen z wodą, boisko sportowe i indiański wigwam przy którym smażyły się kiełbaski. Nikt nas co prawda nie uprzedził o basenie, ale dzieciom bynajmniej nie przeszkadzało, by w samych majtkach wykąpać się w orzeźwiającej wodzie. Dobrze, że Misza zawsze przezornie zabiera na takie wyprawy zapasowy komplet odzieży dla dzieci. Przy grillu, śpiewach przy gitarze i na zabawach na boisku czas upłynął nam tak szybko, że zrobiła się godzina dziewiąta wieczór. Trzeba było wracać do domu.

Ale to wcale nie oznaczało końca wszystkich sobotnich przygód. Przejeżdżając koło naszego domu kultury zatrzymaliśmy się na chwilę, by przypatrzeć się występom muzycznym na plenerowej scenie. Akurat do występu szykował się ,,Voo voo”. Mimo późnej pory dzieci nalegały żebyśmy zostali. I warto było. Wrażenia były tak silne, że Zo ruszyła w tany, a Franki ściskał nas i wykrzykiwał: ,,to najszczęśliwszy dzień w moim życiu”. W domu byliśmy przed jedenastą wieczorem. Zanim jednak dzieci zdążyły zasnąć na niebie rozpoczął się wielki show z pokazami sztucznych ogni. Franki nie miał już siły, ale Zo poszła z nami przed dom, by obejrzeć wielkie widowisko.

I co? Czyż nie był to dzień pełen wrażeń? I to jeszcze jakich…

O tatamaracje

Z wykształcenia politolog, dziennikarz i doradca życia rodzinnego. Z miłości mąż i ojciec dwójki obecnie nastolatków: Zosi i Franka. Lubi pisać, tworzyć wszelakie formy pisane od blogu, poprzez recenzje książkowe na utworach literackich kończąc. Obecnie pracuje w drukarni naukowej.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Dzieci, Rodzinne i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *