Zo jest dobrą obserwatorką życia. Ma ciekawe spostrzeżenia i wiele pytań odnośnie świata który ją otacza. Lubi na przykład wychodzić popołudniami na plac zabaw i bawić się w obserwatorkę przyrody. Kiedyś nawet została hodowcą biedronek i założyła dla nich specjalną farmę. Później tę hodowlę chciała zabrać do domu, ale wytłumaczyłem jej, że biedronki nie czuły by się zbyt dobrze w zamkniętym pomieszczeniu.
Niedawno wracaliśmy z przedszkola tramwajem do domu. Było trochę tłoczno, a my staliśmy przy drzwiach. Przyznam się, że nie zwracałem zbytniej uwagi na otaczających nas pasażerów. Po wyjściu z tramwaju Zo była bardzo zbulwersowana:
– Ci duzi chłopacy używali takich brzydkich słów. Jak oni mogli. Przecież tak nie można, prawda tato?
Prawda. Nie tylko ja, ale myślę, że ogólnie jako społeczeństwo znieczuliliśmy się na wulgarność językową jaka nas otacza i przytłamsza. Nikt już nie reaguje na przekleństwa padające głośno w sferze publicznej. Przeklinanie jest cool, jest elementem podnoszącym prestiż rozmawiającego. Może jeszcze tylko przedszkolak się temu dziwi. A my? Nic nie robimy, biernie ulegamy tej przemocy.
Inny przykład. W swoim pokoju Zo może mieć straszny bałagan, łącznie z resztkami jedzenia na łóżku i to ją w ogóle nie wzrusza. Natomiast bardzo jest zdziwiona jak widzi zaśmiecony plac zabaw, walające się po trawniku puszki albo butelki po wódce. Tylu rodziców przychodzi na plac zabaw, ale żaden nie podniesie butelki, fruwającego papieru, bo to przecież nie jego. Zastanawiają mnie ci, co pozostawiają po sobie te ślady. Czy tak trudno jest wrzucić coś do pobliskiego śmietnika. A może rzucanie butelek i puszek na trawę też jest elementem szpanu, jest cool?
Może trzeba mieć wrażliwość dziecka, żeby to wszystko zrozumieć, żeby się temu móc jeszcze dziwić…