Piłka, deszcz i choroby

Znów nastąpiła mała przerwa w przekazie, ale ile można wciąż pisać o chorobie dzieciaków. Ręce opadają… Co po chwilę łapią przeziębienia, zapalenia gardła, katar itp.
Zaczęło się od tego, że trzy tygodnie temu podczas niedzielnej jazdy samochodem do kościoła Zo zwróciła naturze zawartość swego żołądka. Potem miała przez cały dzień podwyższoną temperaturę. Nabraliśmy nawet z Miszką podejrzeń, czy Zo nie zaraziła się jakąś szwabską, czy hiszpańską bakterią, ale ponieważ nasza córka zjada mało warzyw, a surowych to już w ogóle, prawdopodobieństwo zarażenia było więc znikome. Podczas gdy Zo cierpiała w domu, ja z Frankim na zaproszenie dziadka pojechaliśmy do ogrodu zoologicznego. Była też Ania z Karolinką. Dziadek zafundował nam wszystkim przejażdżkę konnym powozem po terenie ogrodu. Dzieci były zachwycone. Franki wznosił radosne okrzyki:
– O tam jest klatka w której był kiedyś lew! A tam paw! Pa, pa!
– Zobacz a tam są rybki – pokazałem mu ręką staw.
– Rybki pipki! – wykrzyknął radośnie Franki, a Karolinka dostała napadu śmiechu. Rozochocony tym młodzian zaczął krzyczeć coraz głośniej do mijających nas przechodniów:
– Rybki pipki!Rybki pipki!

Wkrótce dolegliwości Zo przeniosły się na młodego skandalistę. Tym razem treść żołądka wylądowała nie na tapicerce samochodowej, ale na pościeli naszego łóżka.
Lekarka orzekła, że to nie żadne zatrucie tylko początek anginy. I zaaplikowała antybiotyk. Dzieciaki musiały pod opieką Steni zostać przez cały tydzień w domu.
Po kuracji antybiotykowej wydawało się, że Franki ma się dobrze. Zo natomiast po nieco lepszym okresie znów zaczęła narzekać na osłabienie. Stała się marudna, płaczliwa i senna.
Pod koniec tygodnia uznałem, że dzieciom należy się odrobina świeżego powietrza. Zo wolała zostać w domu, a ja zabrałem Frankiego na spacer do ,,Biedronki”. Trochę nas pokropiło z nieba, ale przecież mieliśmy parasol. Następnego dnia zabrałem młodego na plac zabaw. Graliśmy w piłkę. Dołączył do nas Piotruś ze swoim tatą. Tata Piotrusia zaproponował, żebyśmy się przenieśli na prawdziwe boisko. Akurat była wolna jedna z bramek. Graliśmy dwóch na dwóch, tzn. ja z Frankim broniliśmy bramki, a oni nam strzelali, a potem na odwrót. Muszę z dumą stwierdzić, że Franki wykonał kilka pięknych strzałów i zdobył dwa gole. Wracając do domu postanowiliśmy założyć drużynę piłkarską: tata i syn. Nazwaliśmy się ,,Zygzaki”.

W poniedziałek dzieciaki wróciły do przedszkola. Zo wyzdrowiała i tryskała radością oraz optymizmem. Stwierdziła, że odkryła swoje życiowe powołanie i chce zostać baletnicą. W tym celu mam ją zapisać na kurs tańca baletowego. Frankiemu zaś pogorszyło się. Wieczorem dostał kaszlu i wysokiej temperatury. Historia znów się zaczęła powtarzać.
– To przez ten spacer w deszczu i grę w piłkę – stwierdziła Miszka, a ja poczułem w sobie lekkie wyrzuty sumienia.
Na dworze ciepło, czerwiec w pełni, a Franki kisi się drugi tydzień w domu. W sobotę mamy jechać nad morze. Trzymam kciuki, żeby młody do tego czasu zdążył się wychorować.
 
 

O tatamaracje

Z wykształcenia politolog, dziennikarz i doradca życia rodzinnego. Z miłości mąż i ojciec dwójki obecnie nastolatków: Zosi i Franka. Lubi pisać, tworzyć wszelakie formy pisane od blogu, poprzez recenzje książkowe na utworach literackich kończąc. Obecnie pracuje w drukarni naukowej.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *